LISTOPAD 2025 BUB(D)UJEMY VANA I W DROGĘ.
Cześć nieliczni kochani. Wracam do pisania aby do końca nie wyparowało wszystko z głowy, a że paruje, to powstały tekst pozwoli wracać do zawartości w przyszłości.
Przede mną dwa wpisy. Pierwszy o podróży do Polski, i późniejszej trzymiesięcznej z Polski do Nowego Jorku, Islandii, a potem do Szkocji i dwóch Irlandii. Drugi o czterech miesiącach prac twórczych, aby ze skrzynki na warzywa na kółkach powstał wygodny dom na tych samych kółkach.
Zacznę od budowy vana, to mi pozwoli wejść w rytm pisania, a i pojawienie się tego samochodu w podróży będzie logiczne.
Po perypetiach z Fordem Custom, który nigdy do nas nie dotarł mimo rocznego oczekiwania, a w konsekwencji czego, szczęśliwych wakacjach w wynajętym Fiacie Ducato, zdecydowaliśmy się na zmianę koncepcji poruszania się. Kupiliśmy używane małe auto elektryczne, Renault ZOE, którym po roku jesteśmy jednakowo zachwyceni, drugim miał być wysoki wakacyjny van zgodny z doświadczeniem z Ducato. Niebywałe, ale cała operacja finansowo wyszła na zero w stosunku do ceny Forda.
Do wyboru mieliśmy tylko jeden
model grupy Stellantis, bo Opel Movano, Fiat Ducato, Peugeot Boxer, Citroen Jumper,
różnią się tylko plastikami z logo. Był to jedyny model na rynku, który nam
odpowiadał ze względu na szerokość wewnętrzną 186cm. Wszystkie inne typu
Mercedes Sprinter, Iveco Daily, Renault Master, miały tylko 180cm lub mniej.
Było to dla nas zasadnicze, ponieważ założyliśmy, że łóżko będzie w poprzek, a
ja mam właśnie
Wymogi dla auta były proste:
0. To nie ma być kamper! Taki już mieliśmy w USA, z łóżkiem 2mx2m, lodówką wyższą ode mnie i ośmioma miejscami do spania. Nie chcemy mieszkać tak jak w domu, dom już mamy. Chcemy się przemieszczać żyjąc inaczej, choć nie odmawiać sobie komfortu. Nie chcemy rzucać się w oczy i móc pojechać w miejsca gdzie kampery nie są mile widziane. Być nikim w vanie pisanym małą literą.
1. Szerokość - wyjaśniono powyżej.
2. Wysokość. W rachubę wchodziły
dwie wersje, H2 i H3. Wybraliśmy H2, czyli 193cm wewnątrz, co po odjęciu
grubości zabudowy sufitu i izolacji podłogi pozostawiało
3. Długość. Do wyboru były trzy wersje L2, L3, L4. L2 była ewidentnie z krótka aby wszystko zmieścić w komforcie, a L4 za długa. L3 według planów była idealna, choć to już 599cm i na parkingach wystajemy.
4. Brak okien w części tylnej: zauważyliśmy, że większość kamperów ma zawsze zasłonięte i zamknięte okna. Ze względu na wścibstwo i pewnie bezpieczeństwo. Poza tym, nas nie interesuje przebywanie wakacyjne na campingach, więc samochód musi wyglądać na zwykłego białego dostawczaka, jakich wszędzie pełno, najlepiej z napisem "Wygram każdą wojnę - odszczurzanie". Oświetlenie naturalne jest z góry, a kiedy chcemy, a zwłaszcza możemy zachwycać się widokiem, mamy otwarte boczne lub tylne drzwi.
5. Musi posiadać wszystkie elementy komfortu prowadzenia auta osobowego do jakich się przyzwyczailiśmy, czyli: automatyczną skrzynię, adaptacyjny tempomat z utrzymywaniem pasa ruchu, tylną kamerę do cofania, elektrycznie regulowane i elektrycznie składane lusterka, klimatyzację oczywiście, zamykanie na pilota wszystkich drzwi. Do tego dobraliśmy jeszcze lusterko wsteczne LCD z drugą kamerą, czujniki 360 stopni. Również powiększony akumulator 105Ah i alternator 200A.
Tyle jeśli chodzi o opcje pochodzące z fabryki, inne wybrane przez nas elementy to:
A. Brak gazu, czyli wszystko
elektryczne. Dziś już wiemy, że to był dobry wybór. Mamy w vanie przetwornicę
12V-230V o mocy 4kW! Pozwala to na równoległe używanie airfryera i płyty
indukcyjnej co daje pełny komfort kulinarny, razem też może działać czajnik i
bojler. Ten ostatni ma
B. Wszystko elektryczne, ale bez instalacji 230V. Wraz z tekstem powyżej nie można zrozumieć o czym piszę. Otóż instalacja 230V, jako że śmiertelna, wymaga homologacji. My takowej nie chcemy robić, więc jest tylko przetwornica, do niej wtyczką z wyłącznikiem podłączony jest bojler, do drugiego gniazdka (są dwa) jest przedłużacz-czwórnik, do którego podłączamy inne elementy czasowo. W ten sposób nie ma stałej instalacji 230V, a ta 12V nie wymaga homologacji.
Oczywiście takie rozwiązanie jest bardzo energochłonne, ale w konsekwencji darmowe i bezpieczne (brak gazu) jeśli się to dobrze rozwiąże.
Zakupiłem więc 8 ogniw LiFePo4 o mocy 320Ah każde, co po połączeniu szeregowo-równoległym i dołożeniu BMS z ekranem kontrolnym (potocznie BMS to urządzenie zarządzające i dbające o zdrowie akumulatorów) dało akumulator o mocy 640Ah. To dwa razy więcej niż mieliśmy na łódce, natomiast o 50% mniejszej wadze. To bardzo duża moc, ale jest wymagana aby móc z jednej strony ładować dużym prądem, ale przede wszystkim rozładowywać wielką mocą 4kW. Do ładowania tego akumulatora służy w czasie pracy silnika wspomniany alternator i ładowarka o mocy 60A, a na postoju dwa panele słoneczne 2x200W.
Wszystko działało jak należy i nigdy nam nie zabrakło energii. Gdyby jednak tak się stało, są dwa rozwiązania. Pierwsze najprostsze, to włączyć silnik auta i niech hałasuje tyle ile trzeba, będzie to wtedy wielki mieszkalny agregat, drugie to podłączyć auto do 230V, na campingu na przykład lub do słupka ładowarek samochodów elektrycznych, jeśli posiadają wtyczkę na 230V, co się zdarza. Do tego ostatniego zainstalowałem ładowarkę 230V-12V, 100A, której jeszcze nie użyliśmy.
C. Meble. Samochód kupiłem jako przedsiębiorca czyli dostawczy, nie może więc być zagospodarowany jako mieszkalny, bo zmieni status. Ta zmiana byłaby zbyt kosztowna, dostałem jako wolny zawód dotację, VAT był zerowy, a i doszły inne zniżki, które w sumie obniżyły koszt auta o ponad 15 tys.€. Tak więc zabudowa nie może być stała, a jedynie przewożonym towarem. Trochę wyobraźni i wszystko się da zrobić, zwłaszcza jak się jest architektem i magikiem o złotej rączce, nie wspominając o żonie magika (niekoniecznie czarownicy) ze świetnymi pomysłami i chęcią do pracy! Jedynym problemem były okna dachowe i panele słoneczne, te wymagają homologacji, choć nie zmieniają statusu auta. Tej homologacji nie mieliśmy czasu zrobić, cóż ryzyko było nasze, ale o tym później.
D. Komfort codzienny czyli kiszki i brudne kieliszki.
Do kiszek jest chemiczne WC
stojące w brodziku. Z prysznica korzystaliśmy co dwa dni, a zbiornik na wodę
E. Trzy miejsca z przodu i trzy miejsca noclegowe. Zakładamy, że będziemy podróżować sami z psem, Moana ma już 17 lat. Jednakowoż jakiś czas jeszcze będziemy jeździć w trójkę. Tak więc nad podwójnym naszym łóżkiem (145cm szerokie) jest dodatkowe łóżko Moany szerokie na 80cm. To górne łóżko jest zaczepione na osi z tyłu auta, a z przodu leży na dwóch składanych podpórkach. Po podniesieniu go i podparciu jest wygodnie jakby go nie było, a po opuszczeniu tworzy się kanapa z oparciem do oglądania filmu czy TV.
F. Komfort kuchni. Blat kuchni jest spory, ale jedna jego część jest podnoszona, skrywa lodówkę, co jest mało wygodne w czasie przygotowywania posiłków, bo nic nie może na nim stać. Tak więc dodatkowy łamany blat powiększa miejsce pracy i nawet ze stojącą płytą indukcyjną i airfryerem jest wtedy wygodnie. Na zewnątrz mebla przytwierdzony jest otwierany stolik barowy, przy którym można na stojąco wypić, na przykład, kawę - to plus, w wielu miejscach nie wolno wystawić niczego na ziemię, żadnych stołów czy fotelików, jest to wtedy campingowanie, które często jest zabronione.
HURRA, MAMY VANA! O KURDE! SAME BLACHY?
Auto odebraliśmy w końcu stycznia, o dziwo w terminie. Już wtedy mieliśmy przygotowane miejsce parkingowe, trzeba było jednak wcześniej podnieść konstrukcję zacienienia przygotowaną pod niskiego Forda. Wycięcie wielkiej bugenwilli okazało się zbawienne, dwa samochody mieszczą się obok siebie w miarę swobodnie.
MYK I JAKOŚ SIĘ MIEŚCINa początek zdjęliśmy wzmocnioną blachę rozdzielającą szoferkę od części załadunkowej. Ku naszej radości wnętrze się rozświetliło, zrobiło się też jeszcze bardziej przestrzenne. Zaczęła nas jednak dręczyć sprawa homologacji i zastanawialiśmy się nad założeniem kraty, aby mieć wizualny kontakt z Dudą jadącą z tyłu.
ZDEJMUJEMY PRZEGRODĘ I POZNAJEMY AUTO
Aby spać spokojnie uderzyliśmy w dwóch kierunkach. Pierwszym był okoliczny punkt kontroli technicznej gdzie trafiliśmy na nadzwyczaj miłego pana, który nie dość, że nam to i owo wytłumaczył, to jeszcze zrobił fotokopie przepisów. Otóż można taką blachę zdjąć, ale nie wolno zakryć dziur do ponownego jej umieszczenia oraz nie wolno w aucie posiadać stałych elementów wskazujących na zmianę zastosowania auta w postaci ścian, prysznica itd.
Drugą drogą był inżynier od homologacji. To taki spec co to za opłatą przygotowuje dossier samochodu, z opisem zastosowanych tam materiałów i który przeprowadza zmianę kategorii auta komercyjnego na mieszkalny. Konsekwencją tego jest też zmiana dozwolonej prędkości z 90km/h na 120km/h oraz rzadsze kontrole techniczne.
W czasie jego wizyty okazało się, że problem jest tylko z otworami zewnętrznymi w dachu i panelami słonecznymi, które trzeba homologować. Stwierdził jednak, że po co płacić kilka razy za różne homologacje, co przecież kosztuje więcej, więc kiedy się już zdecydujemy to on się zajmie całością, a na razie da nam za darmo certyfikat, że jesteśmy w trakcje homologacji. Nie gwarantuje taki dokument niczego, ale przechodzi w czasie kontroli drogowej w 9 przypadkach na 10 razy bez mandatu, powiedział.
Już miał wyjść kiedy zawrócił do okienka made in Aliexpress, którym się wcześniej zachwycił. Kupiliśmy ten wentylator będący jednocześnie oknem dachowym otwieranym elektrycznie pilotem, co więcej, zamykającym się samoczynnie przy pierwszych kroplach deszczu. Wysyłali go z Czech wraz z linkiem do certyfikatu dopuszczającego. Jegomość poprosił jeszcze raz o ten certyfikat i szczegółowo zaczął oglądać towar. Nie możecie go założyć - na części przezroczystej klapy nie ma wygrawerowanego kodu stwierdzającego jaki to materiał, gdzie był wyprodukowany i numeru dopuszczenia do ruchu drogowego. Żadna wiedza powiedział, spójrzcie na wasze auto, każda szyba zewnętrzna ma coś takiego. Wszystkie muszą mieć.
Cóż było robić, napisałem do sprzedawcy, który wił się jak piskorz powołując się na certyfikat (który dotyczył instalacji elektrycznej!), ale w końcu powiedział, że nic takiego nie ma. Zrobiłem na Aliexpress zwrot towaru, dostałem nalepkę na paczkę, którą odniosłem na pocztę i wysłałem za darmo. Po kilku dniach wróciły na konto pieniądze. Najzabawniejsze jest to, że okienko kupiłem na podstawie setek świetnych opinii europejskich majsterkowiczów, konstruktorów kamperów. Uwaga więc na takie zakupy.
PIERWSZE PRZYMIARKI
Plany zagospodarowania vana miałem gotowe, więc na początek poszła do roboty podłoga, aby już nie chodzić po malowanej, dość oszczędnej w swojej grubości blasze.
Na całości nakleiliśmy 5mm samoprzylepną dość twardą piankę butylową pokrytą aluminium jako paro izolację. Chodzi o to aby wewnętrzna para nie skraplała się na blasze kiedy na zewnątrz jest zimno. Już sama ta robota była robotą głupiego. Podłoga w celach wzmocnienia miała wgłębienia różnej wielkości, więc najpierw trzeba było je wypełnić fragmentami pianki, aby ją wyrównać, a potem pokryć całość końcową warstwą.
WYKRĘCAM UCHYTY TRANSPORTOWE - WAŻNE PÓŹNIEJ. POZA TYM ZACZYNA SIĘ ROBOTA GŁUPIEGO
Potem przyszła pora na izolację właściwą. Padło na płyty poliuretanowe grubości 20mm aby nie tracić wysokości w aucie. Cóż, okazało się, że za Chiny nie można takowych u nas kupić, za to w Chinach i w Polsce tak. Były za to płyty o grubości 40mm w Leroy Merlin. Kupiłem więc dwie paczki, zmajstrowałem stół do cięcia w poprzek polegający na wkręceniu w niego w odległości 70cm (płyty miały 60cm szerokości) dwóch śrub, tak aby nacięcia główek były 20mm od blatu, rozciągnąłem na nich drut 1mm, na którego końcach powiesiłem plastikowe butelki z wodą aby był naciągnięty. Śruby złapałem zaciskami kabli samochodowych i podłączyłem do akumulatora 12V. Cięcie szło jak po maśle... 30s. Potem drut się stopił. I tak w kółko kilka razy. Internet uświadomił mi, że potrzebuję drutu specjalnego, oporowego Kanthal. Na wyspie nie znalazłem, na szczęście kuzyn Artur przyjeżdżał i przywiózł. Dzięki.
Pocięte płyty izolacyjne z poliuretanu przykleiliśmy do izolacji z warstwą aluminium za pomocą pianki klejącej nisko rozprężnej. Oczywiście w izolacji umieściłem niezbędne kable, grube na palec, do ładowania akumulatorów z alternatora (wg tabeli grubości i odległości dla 12V) oraz odpływ do przyszłego prysznica.
POWSTAJE PODŁOGA I WYMYŚLONE URZĄDZENIE DO CIĘCIA PŁYT
Kiedy całość wyglądała już jak podłoga, z pomocą tej samej pianki przykleiliśmy na izolację sklejkę 12mm. Podłoga stała się sztywna, odporna na chodzenie i ciepła w dotyku bosej stopy.
IZOLUJEMY SIĘ - CZYTAJ, ROBOTA GŁUPIEGO
Aby sobie ułatwić dalsze działania i doświetlić wnętrze, postanowiliśmy zrobić pierwsze okno dachowe, pamiętając o przygodzie z wentylatorem oczywiście. Największe jakie wchodziło w dach bez dotykania struktury nośnej miało 90x60cm, czyli było olbrzymie i drogie. Będąc niemieckiej firmy Remis, miało oczywiście na szybie wszystko co potrzebne do homologacji, a w środku jak każde, moskitierę i zasłonkę. I wielką zaletę, można je było otworzyć lub zamknąć korbką przy zaciągniętej moskitierze!
To niezbyt przyjemne wiercić dziury, a następnie ciąć wyrzynarką nowiutką karoserię swojego auta. Nie jest to jednak zbyt skomplikowane, trochę taśmy aby ochronić lakier przed przesuwającą się piłą, potem pomalowanie ciętej krawędzi aby nie rdzewiała, następnie po włożeniu okna dokładne wypełnienie ryflowanej blachy Siką 522 (nowy model), aby zapewnić szczelność. Najtrudniejszą rzeczą było pozbycie się zardzewiałych opiłków. Nauczka była przykra, mimo pozamiatania i odkurzenia dachu, pozostałe opiłki w naszym morskim klimacie natychmiast zardzewiały i obudziliśmy się kilka dni później z rudym dachem. Odrdzewiacz i kilka niepotrzebnie straconych godzin na dachu zaradziły. Trzeba zaraz po wyschnięciu uszczelki umyć dach (i stojący obok samochód!), najlepiej ciśnieniowo.
RANY! TOŻ TO NOWE AUTO!
Potem zaczęła się inna gehenna - ściany. Ja rozumiem, że był to samochód dostawczy i projektanci nie bawili się w jakąś estetykę wnętrza, ale żeby do tego stopnia zrobić takie badziewie o wielu załamaniach, wystających blachach, perforowanych dziurami o różnych kształtach i wielkościach. Miało się wrażenie, że zazdroszcząc innym przyszłości podróżniczej, zrobili to specjalnie.
Izolowanie ścian to bardzo niewdzięczna i żmudna praca (o suficie będzie później). Zaczęliśmy ją na Teneryfie, a skończyliśmy w Polsce po dwóch miesiącach pracy.
BEZ KOŃCA
W czasie kiedy Beatka izolowała, ja położyłem na podłogę wykładzinę udającą przemysłową blachę i zabrałem się do robienia wsporników pod łóżko Moany i stół jadalny. Były to dobrane do grubości wnęk w konstrukcji karoserii drewniane kątówki przyklejone Siką do karoserii, od jednego stalowego profilu nośnego do drugiego, długie na tyle aby odpowiednio pracowały i się nie oderwały. Zwłaszcza te od łóżka, które obciążone były ciężarem ciała, stelażem i materacem. Stołowo-kuchennych ruchomych blatów było cztery, jeden na dwóch drewnianych wspornikach przyklejonych wewnątrz do karoserii, pozostałe do mebla kuchennego. Wszystkie podparte były składanymi mechanizmami z nierdzewki, kupionymi na Aliex.
WRESZCIE COŚ CZYSTEGO
Postanowiłem ze względów już opisanych zrobić meble łatwe do zdemontowania z profili aluminiowych 30x30mm. Profile te są łatwe w obróbce, u nas jednak nieosiągalne, a ewentualnie zamówienie ich w cenie dwa razy droższej niż w Polsce, proponowane było z dostawą na św. Dygdy.
Postanowiłem więc na szybko zrobić na podróż dokładną drewnianą makietę mebli końcowych. Kupiłem drewniane listwy 30x30mm w ilości 30mb, odpowiednie śruby i zacząłem zgodnie z planami zrobionymi na komputerze przycinać je stołową piłą tarczową, która do tego była idealna.
Z WOLNA POWSTAJE WNĘTRZE
Dość szybko okazało się, że meble wymagają kilku poprawek, ale powstawały szybko, co dało nam pewność, ze będziemy gotowi do wyjazdu. Blaty zrobiłem częściowo ze sklejki, która została z podłogi, ale jeden arkusz musiałem dokupić, wiedząc, że jest na straty.
Kuchenne szuflady z Leroy Merlin kupione do Forda, nie poszły na marne i wokół nich zaprojektowałem mebel kuchenny. Sprawdziły się później w podróży idealnie.
Wiedząc, że będziemy głównie
jechać, nie troszczyłem się zbytnio o energię do lodówki, akumulator auta był
potężny. Na podróż wzięliśmy małą kuchenkę gazową, aby gotować i mieć ciepłą
wodę do mycia. W nie docelowym, kupionym do Forda małym zlewie (do wyrzucenia)
dzięki pompie 12V z Aliex pojawiła się zimna woda wprost ze zbiornika
WSZYSTKO BĘDZIE
To kupowanie u Chińczyka jest dobrą opcją - u nas i tak wszystko musimy zamawiać, więc czemu nie kupować w aplikacji, bo pomimo często płaconym cle i tak jest taniej. W sklepie kamperowym kupiłem tylko panele słoneczne, ale konstrukcję pod nie sam wymyśliłem z grubego kątownika aluminiowego przykręconego do uchwytów nierdzewnych kupionych w Stanach na ebay, Pozwalają one cokolwiek przymocować do oryginalnych grzybków znajdujących się na dachu. Z początku niezbyt rozumiałem jak takie grzybki działają, ale jak zwykle internet pomógł.
PANELE SŁONECZNE LĄDUJĄ NA DACHU
W szwalni na Teneryfie zamówiliśmy wygodne, klejone materace na wymiar i byliśmy gotowi.
MOŻNA JECHAĆ, WSZYSTKO GOTOWE DO PODRÓŻY - WERSJA BETA
24 kwietnia nasza częściowa
makieta na kółkach ruszyła w drogę. Wjeżdżając na prom mieliśmy na liczniku
O podróży do Polski będzie tylko kilka słów, w końcu to był tylko przejazd przez Europę - trzeba jednak przerwać monotonię technicznej powieści o budowie vana, której końca nie widać.
Opuszczenie i pozostawienie domu w samotności na kilka miesięcy to wyczyn i stres. Programowanie podlewania, wyłączenie i umycie lodówki i zamrażarki, pozostawienie wszystkiego ze świadomością powrotu aby wszystko działało od razu, to istne piekło.
Po tym szale przychodzi jednak ten najpiękniejszy pierwszy moment wakacji: nie masz żadnych obowiązków! Zasiadasz na promie przy winie i piwie, łajba przemieszcza się bez twojego udziału, a jedynym twoim zajęciem to czytanie, jedzenie i ten tego. Marzenie!
RUSZAMY, OBY NIE HEWELIUSZEM
26 kwietnia o 8h00 rano w Huelvie już coś od nas chcą celnicy - na bok, prosimy. Zaczęło się, van bez homologacji!? A tu nie: musicie mieć świstek eksportowy samochodu jeśli chcecie nim wrócić bez problemów, zwłaszcza jeśli opuszczacie wyspę na dłużej niż 3 miesiące. Wypisują w nieskończoność glejt, w końcu jedziemy i Beata zakochuje się w aucie. Jest zachwycona, van prowadzi się wybornie, widoczność jest rewelacyjna przez wielką szybę, ale też przez siedzenie wysoko, lusterko wsteczne jest lepsze niż zwykle, dzięki ekranowi LCD o kształcie standardowego lusterka i kamerze, widać wszystko lepiej niż w aucie osobowym, nie ma słupków, zwykle zasłaniających boki.
Jedziemy na północ, stając w Aldea del Cano przed Caceres na lunch i pałaszując grillowane rybki i skorupiaki, z winem i piwem za jedyne 35€. Zaraz potem, już jadąc, dowiadujemy się, że linie lotnicze Play odwołały nasz lot z Nowego Yorku do Rejkiawiku. No to mamy kłopot. Proponują inny dzień, ale nas to nie urządza, mamy przecież kupiony hotel, wynajętego vana na Islandii - cała lawina zmian.
Na pierwszą noc w naszym vanie zjeżdżamy do Alaejos. Miła pipidówka, która nawet przygotowała parking dla kamperów. Cóż z tego, kiedy jest komplet. Ale, ale, czy my jesteśmy camperem? Stajemy dużo dalej, samotni i w ciszy. Zwykły biały van. Długi spacer z Dudą po miasteczku, no i wszystko pierwsze w nowym aucie, pierwsza kolacja, pierwsza flaszka, pierwsza noc.
Rano ruszamy dalej, założyliśmy, że w południe jemy w knajpkach, a jedynym obowiązkiem podróży jest przynajmniej półtoragodzinny spacer z Dudą. Resztę jedziemy na zmiany, też bez zbytniego przymusu tłuczenia setek kilometrów dziennie.
JEDZIEMY I JEMY PYSZNOŚCI
Po spacerze 6,5km chcieliśmy zatrzymać się na lunch w tirowym barze, nie było jednak tarasu, a z psem nie wpuszczali do środka. Za to wpuszczali pod prysznic, też bez psa, ale z tego jednak skorzystaliśmy, po czym pojechaliśmy dalej szukać czegoś aby zaspokoić głód.
W niedalekim miasteczku
Quintanapalla znalazła się wielce polecana przez internautów restauracja.
Niestety musieliśmy zasiąść na tarasie pomimo zimna i wiatru, w środku co
prawda psa by przyjęli, ale po postu nie było wolnych stolików. Miły kelner
zawołał nas jednak do środka zaraz jak tylko pojawiła się taka opcja. Kieliszek
białego i piwo na rozgrzewkę, ośmiornica z pomarszczonymi ziemniaczkami na
przystawkę, potem dla Beaty ryba Lubina (po polski Labraks), dla mnie ogon
byka, desery i butelka wina. Całość 44€ - portfel czuje jeszcze, że jesteśmy w
Hiszpanii. Rozpoznaje też ceny paliwa, tankujemy więc
Rano parking był już pełny, więc zebraliśmy się i ruszyliśmy w stronę Landów, aby stanąć w pobliżu Trensac i zrobić cudną pętlę 7,5km ku wielkiej radości Dudy.
Już wiedzieliśmy, że dojedziemy do Montmorillon na czas, do naszego kumpla Christopha - Beata umówiła się z nim dużo wcześniej. Trochę się śpieszymy, bo zaprosił nas na koncert Requiem Mozarta, w którym występuje. Jakież jest nasze zdziwienie, kiedy po poinformowaniu go Whatsappem, że już dojeżdżamy dostajemy odpowiedź: ???.
Okazuje się, że Beata umówiła nasz przyjazd na 28 czerwca wieczorem, a wieczór wprawdzie był, nawet dnia 28, tyle że kwietnia. Była kupa śmiechu, a elegancki Christophe wyskoczył jeszcze do sklepu na szybkie i niespodziewane kolacyjne zakupy. Zaraz potem padliśmy sobie w ramiona.
Zamiast koncertu były kolacyjne rozmowy i miły wieczór. Nie chcieliśmy spać w domu, zawracanie głowy by to było, ale chętnie korzystaliśmy z łazienki łatwo dostępnej od podwórza, gdzie zaparkowaliśmy. Rano po śniadaniu pojechaliśmy na długi spacer z psami do okolicznych lasów, a ich aussie świetnie się bawiły z Dudą. Poprowadziłem jego Teslę o mocy rakiety, wydarzenie! Przed wyjazdem w trasę podjechaliśmy jeszcze do centrum zobaczyć butik Letycji, partnerki Christopha, o którym nam wcześniej opowiadali. Butik okazał się olbrzymią obuwniczą i z niezłej półki halą, trochę nam szczeny opadły. Beata, raczej nie chcąc, wyszła z darowaną parą sandałków.
ZWIEDZAMY I TEŻ ODWIEDZAMY KUMPLI
Zanim ruszyliśmy dalej w stronę Luksemburga, nabraliśmy wody i opróżnili co trzeba na miejskim, darmowym parkingu dla vanów.
Po drodze w Rivarennes stanęliśmy na pyszny lunch w "Au bout du pont", na końcu mostu. Beatka zaczęła czerwoną kapustą, aby kontynuować stekiem wołowym, ja próbuję rosette de Lyon (kiełbasa regionalna), a potem głowiznę cielęcą z warzywami jako daniem. Wino, piwo, deser i 47€. Vive la France.
Pod Troyes znajdujemy w pipidówce Piney miejsce na trawniku koło cmentarza. Jesteśmy sami i jest świetny internet, więc przy otwartych drzwiach zajmujemy się sprawami niecierpiącymi zwłoki. Przede wszystkim kupujemy bilety na podróż z NY do Islandii, jako że dostaliśmy zwrot pieniędzy z Play (linie chwilę potem splajtowały). Icelanderem jest drożej o 300€, ale godziny są lepsze, pół dnia dłużej w NY i przylot do Kaflaviku o normalnej godzinie, a nie o 5 rano. No i wylot był z lotniska Newark, a nie Stewart położonego daleko. Kupiliśmy też bilet z kabiną na mój samotny z Dudą powrót do domu z Kadyksu na 9 września. Był wprawdzie kwiecień, ale aby mieć kabinę z psem trzeba kupić bilet zawczasu.
Następnego dnia na lunch dojechaliśmy już do Luksemburga. To miasto-państwo, o najwyższych zarobkach w Europie (przewyższających nawet Szwajcarię) jest miejscem zaskakującym, pierwszym które zobaczyłem kiedyś na zachodzie, zaraz po Londynie. Jego wielce atrakcyjne położenie geograficzne, w zakolu rzeki o wysokiej jednej skarpie tworzy już samo w sobie przestrzenną atrakcję, a połączone ze starymi mostami, zabytkowymi domami i fortyfikacjami tworzy całość o niebywałej urodzie, wartej każdego objazdu jadąc przez Europę. Lunch w OekoSoph za jedyne 18€, był bufetem z gulaszem z dziczyzny na czele, ale całość z piwem i winem wyszła już 63€. Spacer 7km po mieście był w zupełności wystarczający, aby poczuć jego atmosferę i docenić urodę.
LUKSEMBURG WARTY PRZYSTANKU
PAŃSTWO-STOLICA PALCE LIZAĆ
Na noc dojechaliśmy aż do Solms, w Niemczech w Hesji, na parking przy ośrodku sportowym i lesie. Dzięki temu rano poszliśmy na długi spacer aby wyruszyć już dobrze po 10h00.
Po drodze spełniamy marzenia naszego dziecka. Otóż Moana od dawna chciała jechać na kolonie tematyczne wokół książki "Percy Jackson" i greckiej mitologii. Nie było to wcześniej możliwe ze względu na jej wiek, a kiedy już skończyła 16 lat, to wylądowała w Stanach. Tym razem pojawiła się taka szansa pod koniec sierpnia. Uznaliśmy więc, że poleci sama z Dublina przez Madryt do Asturii, a potem, po koloniach z Asturii na Teneryfę, gdzie zostanie sama przez tydzień i samodzielnie uruchomi dom. My w tym czasie pokręcimy się sami tydzień po Irlandii, a potem przepłyniemy promem do Francji i zjedziemy na południe do Bilbao, skąd Beata poleci do domu, a ja pojadę na prom i dalej popłynę do domu.
Następnym przystankiem na lunch i spacer po nim, był Weimar. Tak, ten od Republiki, psa, ale przede wszystkim miasto Goethego i Schillera, dwóch wielkich potężnych intelektualnie nazwisk, dających miejscu nad wyraz wysoką w historii świata renomę.
WEIMAR - HISTORIA!
Niemieckie miasta, właśnie jak Weimar, są już w atmosferze Polską, podobna architektura, uliczki z tymi samymi kamieniczkami, jak na przykład przy ulicy Wolności w Bytomiu, czy innych na Górnym czy Dolnym Śląsku. Chcąc nie chcąc, czujemy się tam jak w domu. Ta część Europy jest do siebie podobna, przez klimat, kulturę, historię. Znów spędziliśmy całe popołudnie łazikując wszędzie po miejscach związanych z wielkimi, jedząc lunch niezwiązany jednak z tradycją kiszonej kapusty, po prostu sushi.
Na noc dojechaliśmy już do Polski, wjeżdżając do lasu tuż przed kompletnym zmrokiem. Zaznaczony na aplikacji parking w lesie koło Legnicy był pusty, a rano okazał się cudny, świetny na poranny spacer i śniadanie przy drewnianym stole. Nie wiedzieliśmy, że w tym samym miejscu będziemy spać dwa miesiące później, już z Moaną.
KONTAKT Z NATURĄ MILE WIDZIANY
Po spacerze ruszyliśmy w drogę. W Gliwicach odwiedziliśmy moją mamę, w Sosnowcu zaś rmamę Beaty i zatrzymaliśmy się na trochę dłużej korzystając z gościnności siostry i szwagra Beaty, aby dojechać do domu w Leźnie - naszego miejsca harówki przy vanie.
KTO BY WTEDY PRZYPUSZCZAŁ, ŻE FREDZIA NAS TEGO ROKU OPUŚCI
Tak skończyły się przyjemności, przed nami była ciężka praca, na szczęście przeplatana codziennymi spacerami i wizytami rodzinno-przyjacielskimi. Na dodatek pogoda nie sprzyjała, bardzo niskie temperatury sprawiały, że z zimna przy pracy grabiały nam dłonie.
Całe nasze pola obsiane były rzepakiem, więc żółte połacie tworzyły pachnące morze fal. Z początku, chodząc drogami wygniecionymi przez opony traktora, żółć sięgała nam do kolan, potem do pasa, aby w końcu pobytu Duda musiała już wyskakiwać w górę, aby dojrzeć uciekające sarny, przestraszone naszym niespodziewanym nadejściem. Było to cudowne przeżycie estetyczne, kiedy otwierające się przed nami i zaraz zamykające drogi były miejscami na wysokości naszych szyj - prawie płynęliśmy Huang He, żółtą rzeką.
GOŚCIE, GOŚCIE
WIOSNA, WONNA I RADOSNA
Na początek aby doświetlić jeszcze bardziej wnętrze pojawiły się na dachu dwa nowe okienka uchylające się w czterech kierunkach. Taki włoski patent na elastycznych blaszkach, sprytny a la Leonadro. Oczywiście słowo "pojawiły się" jest mocno nieprawdziwe.
ZNÓW RŻNĘ KAROSERIĘ
Najgłupsze i w nieskończoność trwające było izolowanie samochodu. Chapeau bas dla Beatki, to ona wzięła na siebie wypełnianie wszystkich przestrzeni izolacją w postaci samoprzylepnej pianki z aluminium w celu paroizolacji, a później całych płyt z rodzaju grubego na 4cm filcu lub jego kawałków wpychanych gdzie się dało, na dodatek przyklejanych klejem kontaktowym w sprayu, aby się nie zsuwały. A gdzie się nie dało, przestrzenie wypełnialiśmy pianką poliuretanową. Do mnie w tym czasie dotarły zamówione wcześniej profile aluminiowe i zajmując cały salon składałem je z wolna, aby powstały z nich meble.
BEATKA IZOLUJE BEZ KOŃCA
A JA, PROFILER, NAS MEBLUJĘ
TEŻ BEZ KOŃCA
ALE EFEKT JEST
Kiedy już uporaliśmy się z izolacją auta, które srebrne wyglądało jak statek kosmiczny przyszedł czas na wyłożenie wnętrza laminowaną sklejką 5mm. Zmówiłem 6 wielkich arkuszy, których giętkość miała pozwolić na położenie ich na ścianach na półokragło, bo przecież ścianki proste w aucie być nie mogły!
Te same wygięte sklejki użyliśmy do drzwi tylnych i bocznych po ich wcześniejszym zaizolowaniu, tyle, że tutaj zostały one wyściełane tkaniną taką samą jak zasłona przy szoferce. Dodało to wnętrzu efektu przytulności. Prócz innych niezbędnych zawodów staliśmy się tapicerami i to z niezłym rezultatem.
TAPICERNIA, EFEKT I DOKŁADNOŚĆ PIORUNUJĄCE
Wymyśliłem, że sklejki umieścimy na ścianach pomiędzy profilami aluminiowymi używanymi do oświetlenia liniowego w sufitach podwieszanych. Aby było to możliwe w nieskończonej ilości serii dziur w blasze vana (dla ułatwienie każda innej wielkości) umieściłem gwinty aluminiowe (to prawie łatwe, wkłada się gwintowaną tuleję w dziurę, specjalnym urządzeniem zaciąga aby z tyłu powstała blokada i w miejsce dziury jest aluminiowe wypełnienie z gwintem i można do tego coś przykręcić. Oczywiście w większości przypadków, mimo chęci i już praktyki, gwintowana tuleja zaczyna się kręcić wraz z wkręcaną śrubą i nic z tego!).
GWINTY
Tak czy siak, debil, który
wymyślił te profile do ledów nigdy ich chyba nie zakładał. W teorii oczywiście
pomysł był świetny, tyle że randzik zasłaniający płytę gipsową na suficie, czy w
naszym przypadku sklejkę miał tylko
WZORNIKI, OKRAGŁOŚCI I CHOLERNE, WYSTAJĄCE WSZĘDZIE WZMOCNIENIA
OJ TEN MAŁY RANDZIK! JEST TEŻ PIERWSZA PRÓBA MIKROFONU:1,2,3,ŚWIECI!
Z sufitem było jeszcze gorzej. Pominę makabrę izolowania go ciągle z rękami do góry przyklejając pianki z aluminium na całej jego powierzchni. Ale jak ominąć niezrozumiałe wszechobecne blaszane wypustki w strukturze wnętrza? Oto jest pytanie. Na początek wypustki pozostawiliśmy w spokoju. Grunt to całe powierzchnie, aby wreszcie z tego kosmicznego srebrnego cygara wychynęła jakaś forma domu. Znów przyszedł świetny pomysł. Po pierwsze, że sufit zrobimy z paneli z listew udających korek przymocowanych do grubego i sztywnego filcu. To materiał teraz wielce modny (i atrakcyjny estetycznie zresztą) - mamy podobny jako zagłówek przy łóżku. Ma dwie zalety, izoluje i wycisza, ale dla nas miał trzecią - wyginał się wzdłuż listew. Po nieprzespanych porankach rozwiązałem problem konstrukcyjny, to jest jak przytwierdzić te panele do sufitu?
Otóż wymyśliłem, że do wręg na całej długości, z dwóch stron auta przykręcę na płasko profil aluminiowy H, a do niego wejdzie filc z jednej strony, a wyginając go wzdłużnie oprze się na profilu oświetlenia z drugiej. Wiem, bez zdjęć nie może to być zrozumiałe. Po to więc są.
WSZĘDZIE PRZESZKADZAJĄCE WYPUSTKI. DOCINAMY DREWNO, ALE NIE FILC
Na dodatek, Beata słusznie wymyśliła, żeby położyć listwy z filcem pomiędzy profilami H w poprzek auta, będą wtedy same z siebie się trzymać. No tak, ale kto dotnie wszystkie drewniane listewki tak, aby zostało 2cm filcu, który by wszedł w te profile? Wiadomo, Daruniu. I dociąłem z precyzją 0,5mm.
Pierwsze zamówione profile H były zbyt wąskie, mimo iż wymiarowo wydawały się dobre. Drugie, większe, przywiozła Agnieszka, hurtownia była w Poznaniu. No i całe szczęście, bo okazało się, że pomysł był nad wyraz praktyczny i estetyczny, ale do wykonania na... sześć rąk! Nie dość, że je przywiozła, to jeszcze rękę przyłożyła, nawet dwie. Dziękujemy!
DZIĘKI AGA!
WKLEJAM LEDY I DODATLOWĄ LISTWĘ MASKUJĄCĄ PROFIL H
Przyszedł czas na wypełnienie auta meblami, które stały częściowo gotowe w salonie. Mebel kuchenny, wraz z ramą dolnego łóżka stanęły na swoim miejscu skręcone razem. Stały luźno w aucie więc były towarem. Aby się jednak się nie przemieszczały przytwierdziłem ramę łóżka do oryginalnych uchwytów do towaru, przykręconych do podłogi przed i za nadkolem z pomocą zaciskowych pasów. Oczywiście musiałem zamówić specjalne śruby do tych uchwytów, dłuższe niż oryginalne ze względu na podniesienie o 4cm podłogi. W ten sposób "towar" był dociśnięty do podłogi i nie mógł się przemieszczać. Aby jeszcze wzmocnić stabilność mebla kuchennego, unieruchomiłem go blachą dociętą na wymiar i dociskającą narożnik jego profili do podłogi śrubą wkręconą w miejsce uchwytu.
Mając trochę wyobraźni zdawałem sobie jednak sprawę, że w razie wypadku czołowego i tak całość wyląduje na siedzeniach z przodu. Po to właśnie w autach dostawczych jest wzmocniona przegroda, którą zdjęliśmy. Szybciej niż chciałem, okazało się to prawdą, już po kilku tygodniach, przymuszeni zbyt mocnym hamowaniem zauważyliśmy, że meble przesunęły się o 2cm do przodu. Ten niegroźny incydent był dobrą lekcją. Po zdjęciu materacy i stelaża łóżka było już widać, że dociskanie mebli do podłogi nie spełnia swojej roli. Zmieniłem myślenie - łóżko po bokach oparte było o ściany, z tyłu o podwójne drzwi, tak więc jedynym ruchem mógł być ruch do przodu. Tak więc pasami docisnąłem meble w kierunku głównie do tyłu. Uspokoiło to nas i faktem jest, że mebel już się nigdy nie ruszył.
STELAŻ ŁÓŻKA
TRAFIA DO AUTA
Na koniec budowy wnętrza pozostały tylko te mało estetyczne blaszane wypustki, na ukrycie których nie mieliśmy jeszcze pomysłu. Co z nimi zrobić?
I znów praktyczny umysł, tym
razem mój. Na ścianach, po obu stronach wypustek przykleimy pasy czarnej
pianki, a na nią sklejkę oklejoną czerwoną dermą. Łatwo było dociąć nożykiem
paski pianki. Tylko jak dociąć piankę na jej grubości
UKRYWAMY BRZYDKIE WZMOCNIENIA KAROSERII
Na ratunek przyszło super długie ostrze Bosch do wyrzynarki, kupione aby cięło izolację. Izolacji filcowej wprawdzie nie cięło w ogóle, ale za to piankę świetnie. Wyszło perfekcyjnie. A czerwone nakładki ze sklejki z dermą po naklejeniu dały całości sznyt, tworząc ciepłe i bardzo estetyczne wnętrze.
MNIAM!
WYKOŃCZENIA FILCOWE BEATKI PRIMA SORT
Zbliżał się wyjazd i choć van przypominał już kampera, nie było w nim żadnych instalacji. Ponieważ jednak wymyśliłem system, który można szybko rozmontować, równie szybko można było go zainstalować.
Zaznaczyć należy, że meble, tak kuchenny, jak i łóżko, konstrukcyjnie wybudowałem wokół kupionych już elementów. Znaczy łóżko narysowałem na komputerze tak, aby w jego konstrukcji znalazł się nią zablokowany zbiornik wody 120l, jednocześnie będąc łatwym do wyjęcia w celu ewentualnego czyszczenia. Mebel kuchenny powstał wokół kupionych już do Forda pojemnych szuflad, pionowego zbiornika 80l na ścieki usytuowanego pod zlewem, też zablokowanego profilami, ale łatwego do wyjęcia w celu czyszczenia. Dodatkowo wziąłem pod uwagę wielkość lodówki i wielkość połączonych ze sobą ogniw akumulatora. Blaty stołów i kuchenny zrobiłem z płyt fasadowych o grubości 6mm niezwykle twardych i sztywnych dociętych co do milimetra przy zamówieniu i przyklejonych potem do profili klejem Sika.
BLATY ZMIENIAJĄ WSZYSTKO
ELEKTRYCZNOŚĆ
Wstawiłem między profile mebla kuchennego 50kg ogniw czyli 8 sztuk 3,2V połączonych wcześniej ze sobą (szeregowo i równolegle aby otrzymać 12V) i podłączyłem je do BMS-a (to takie urządzenie dbające o interesy akumulatorów, aby się zbytnio nie rozładowały, ani naładowały, pisałem już o tym na wstępie). Powstał w ten sposób prawdziwy akumulator wielkiej mocy 640Ah kontrolowany elektronicznie.
BUDUJĘ AKUMULATOR
Do BMS-a podłączyłem grubymi kablami dobranymi według tabel i ze zrobionymi przeze mnie zaciskami:
Do ładowania akumulatora:
- falownik paneli słonecznych (po podłączeniu do niego gotowych bezpieczników, a do nich paneli na dachu przez dachową szczelną przejściówkę), aby akumulator się ładował kiedy stoimy.
- bardzo grube kable (długie na 5m) idące pod podłogą spod fotela kierowcy, gdzie w oryginalnej szufladzie umieściłem główną ładowarkę 60A, ładującą akumulatory w czasie jazdy. Tę ładowarkę podłączyłem pod podłogą kierowcy do akumulatora samochodowego przez bezpiecznik, aby w razie czego odciąć samochód od części mieszkalnej. Automatyka ładowarki pilnuje, aby najpierw ładował się akumulator samochodowy, a kiedy to nastąpi podaje prąd do akumulatora mieszkalnego.
- ładowarkę 100A 230V AC->12V DC, czyli aby móc naładować akumulatory prądem 230V z zewnątrz, na przykład na campingu.
Do pobierania prądu z akumulatora, aby móc funkcjonować komfortowo i mieć energię jaką potrzeba, do BMS-a podłączyłem:
- zasilanie małej tablicy 12V z 6 bezpiecznikami. Do każdego z nich podłączyłem 4 wyłączniki (pompa wody, pompa ścieków z prysznica, włącznik ledów na suficie i ledów na ścianach (do których poprowadziłem w odpowiednie miejsca kabelki w czasie izolowania ścian), znajdujące się na małej tablicy. Na tej tablicy są też gniazda USB A i C, do ładowania telefonów. Poniżej jest ledowy ekran BMSa pokazujący stan akumulatorów, aktualne zużycie czy ładowanie. Piąty bezpiecznik wykorzystałem do zasilania lodówki (która działa na 12V i 230V), a szósty zacisk bez wkładania bezpiecznika stał się złączem masy. Tablica i ekran znajdują się na meblu kuchennym, aby były zewsząd dostępne i widoczne.
WSZYSTKO CO DO ELEKTRYKI 12V
- przetwornicę 4000W (ciągłej mocy). Instalacja 230V wygląda skromnie, do przetwornicy podłączyłem tylko przedłużacz z łatwo dostępnym wyłącznikiem do zasilania przepływowego podgrzewacza wody i drugi przedłużacz (o większych przekrojach kabli) z czterema gniazdami do zasilania czego się chce, na przykład, air fryera i płyty indukcyjnej. Oba kuchenne urządzenia leżały już w wysokiej szufladzie kuchni. Jedynym elementem podłączonym na stałe do tego przedłużacza była płytka czajnika leżąca zawsze na kuchennym blacie (czajnik w czasie jazdy stoi w zlewie).
To wszystko, dziecinnie proste. Nie wspominam, że w szoferce mamy gniazda USB i nawet 230V, oryginalne Opla.
KANALIZACJA
Woda zimna pobierana jest ze zbiornika 120l, znajdującego się pod łóżkiem, w którym ze względów szczelności wywierciłem tylko jedną dziurę od góry, aby przez szczelną przejściówkę do cienkich ścianek, woda była pobierana z samego dna, ponieważ pompa 12V do kampera wodę zasysa. Można wprawdzie zainstalować pompę denną, jest wtedy fantastycznie cicha, ale aby uzyskać obwód pod ciśnieniem trzeba go doposażyć, a w naszym wypadku pompa jest cały czas (poza jazdą) włączona i podaje wodę na zawołanie - czujnik ciśnieniowy jest w nią wbudowany i ją sam wyłącza.
Woda ze zbiornika jest pchana pompą w dwa obwody, ciepły i zimny. Plastikowe zbrojone miękkie rurki biegną do kuchni wierzchem, (niewidoczne oczywiście) pod łóżkiem i za meblem kuchennym, a tylko do prysznica wewnątrz izolacji ścian, do kranu.
Wymyśliłem ogrzewanie wody przez
podgrzewacz przepływowy i to był błąd. Mieliśmy wprawdzie dość energii
(podgrzewacz 3,5kW działał świetnie przy wolno lecącej wodzie), ale zawiodło
coś innego. Zaraz przy pierwszym użyciu, wybuchła plastikowa złączka po
zagotowaniu się wody. Otóż, podgrzewacz
przepływowy włącza się gdy pobieramy wodę i wyłącza automatycznie, kiedy
zamykamy kran. Tak jest w domu. W aucie natomiast, i tego nie przewidziałem, po
zamknięciu kranu pompa dalej pracuje przez kilka sekund "dobijając"
ciśnienie do wymaganego, aby się wyłączyła (może to też wina naczynia
wzbiorczego). W ten sposób podgrzewacz został oszukany i "myślał", że
woda dalej płynie i dalej ją podgrzewał, aż zagotował, więc było bum! Oczywiście
zaradziłem następnego dnia kupując bojler
Prócz prysznica, przy zlewie jest kran z wyciąganą na długim wężu główką, umożliwia to przy pogodzie i w samotności kąpiel na zewnątrz przy samochodzie.
Kanalizacja była jeszcze łatwiejsza do zrobienia, nie ma w niej ciśnienia. Na rurę podłączoną do odpływu prysznica założyłem złączkę do węża Gardena, taką sama założyłem na wężyk od pompy zmieniając w ten sposób średnicę rurki. Od pompy do zbiornika pod zlewem rurka biegła obok tych z wodą. Na dużej zakrętce zbiornika 80l założyłem dwie końcówki Gardena, w jedną wchodzi wąż od pompy prysznica, a w drugą wąż z odpływu zlewu robiący wcześniej pętlę co daje syfon. Aby wypłukać zbiornik, wystarczy odczepić oba węże jednym ruchem, jak w wężu ogrodowym. Proste nad wyraz.
WERSJA PIERWOTNA
DZIŚ W MIEJSCU PODRZEWACZA I NACZYNIA WZBIORCZEGO JEST BOJLER 5L. WYLEWKA ZBIORNIKA WODY SZAREJ.
Czystą wodę do zbiornika pod łóżkiem nalewa się wężem po otworzeniu tylnych drzwi i odkręceniu nakrętki. Zbiornik na brudną wodę pod zlewem opróżnia się na zewnątrz przez zrobiony w dolnej jego części, od strony drzwi przesuwnych, zawór o dużej średnicy.
To wszystko, żadnych dziur w karoserii czy w podłodze.
UBRANIA I SZPEJA
Uznaliśmy, że nie chcemy mebli, tylko wolną przestrzeń. Pod łóżkiem więc, zrobiłem szeroką szufladę wyjeżdżającą na 1m40, na której stoją 4 duże zamykane (kurz) przezroczyste kontenery, po jednym dla każdego i jednym w rezerwie oraz dwa małe na zakupy, narzędzia itd. Dodatkowe miejsce jest też przy nadkolach. Ponieważ szuflada wyjeżdża na szynach poza auto ostatnie w głębi paczki są łatwo dostępne. Oczywiście w przypadku deszczu ubrania też są dostępne od wewnątrz auta, wystarczy podnieść stelaż łóżka. To samo działanie daje dostęp do całej instalacji wodnej z pompami na czele. Wszystkie inne niezbędne drobiazgi (latarka, odkurzacz, mini szczotka z szufelką, kremy, szampony, sparye, itd...) znalazły swoje miejsce w organizatorach, jeden jest za siedzeniami pasażerów, drugi na prysznicu en face wejścia, a trzeci w nogach dolnego łóżka. Jest tego aż nadto.
POZIOMA DUŻA SZAFA I WISZĄCE KIESZENIE. POWIĘKSZONY BLAT KUCHNI
Po zainstalowaniu poziomej rurki z tyłu szoferki wnętrze auta można zasłonić szczelną zasłoną, z drugiej takiej zrobiliśmy tapicerkę wszystkich drzwi. Później jednak okazało się, że nigdy jej nie zasłaniamy, zawsze na rurce suszą się ręczniki.
Oczywiście powyżej przedstawiłem schemat działań. Wiele elementów trzeba było wymyślić i wypróbować.
Idea prysznica, aby nie był stałym elementem była tego przykładem. Na kadr z drzewa przyklejony do podłogi nakłada się brodzik umieszczony na tapicerowanej ramie z grubej sklejki, dokładnie dopasowanej i przyklejonej do niego pianą aby całość była monolitem.
BRODZIMY I RŻNIEMY POD WYMIAR
TYLE PRACY, A TO TYLKO BRODZIK, ALE ZDEJMOWALNY
Aby pomysł specyficznej klapy nad lodówką mógł być zrealizowany, kupiliśmy trzy rodzaje podobnych zawiasów, takich do otwieranych kanap i puf, aby zobaczyć, które najlepiej zadziałają. I tylko jedne okazały się dobre. Podobnie z podpórkami łóżka, które po zamknięciu pozwalają stworzyć z górnego łóżka oparcie jak w kanapie.
DZIWNE ZAWIASY. DZIĘKI NIM I BLASZKOM Z TYŁU LODÓWKI JEST MIĘKKO WYŁOŻONE MIEJSCE NA WINO. ZAMKNIĘTE PODPÓRKI ŁÓŻKA POZWALAJĄ JE OPUŚCIĆ. Z TYŁU WIDAĆ OŚ OBROTU, BĘDĄCĄ PODPORĄAby przytwierdzić kran prysznica, najpierw trzeba było przykleić do blachy karoserii kadr z drewna, a potem zaprojektować w Cadzie estetyczną blaszkę z nierdzewki, przykręcić do niej kran z rurkami, a następnie ją samą do drewnianego kadru znajdującego się już za sklejką ścian. Zrobić blaszki pomógł Włodziuś zwany Helikopterem (i to normalne, bo jest pilotem). Zamówił nawet więcej, więc blaszki przydały się, aby po ich modyfikacji przytwierdzić zawiasy klapy lodówki do profili aluminiowych.
NAWET ZWYKŁY KRAN W ŚCIANIE JEST KOMPLIKACJĄ. SŁYNNA BLASZKA
Takich jasełek mieliśmy dużo, moja wyobraźnia techniczna po 8 latach na łódce nie ma granic, ale i Beata myśląca innymi schematami umożliwiała realizację wielu pomysłów. Chwała jej za to też! Bo o jej harowaniu już pisałem.
MÓJ SKARB
W drogę ruszyliśmy 14 czerwca wieczorem, czyli po 6 tygodniach intensywnej pracy. Spóźnieni o godzinę. Niewiele, jak na tyle ile było do zrobienia.
RUSZAMY. CHYBA SKOŃCZONE, NIE?
Już spokojni mogliśmy spędzić miły wieczór u Włodzia (Helikoptera) i Danusi, aby nazajutrz ruszyć na południe Polski. Po nocy nad jeziorem nieopodal lotniska w Pyrzowicach, rano, 16 czerwca porzuciliśmy Dudę w hotelu, samochód na lotniskowym parkingu i ruszyliśmy w naszą prawie trzymiesięczną podróż...





















































Och, doczekałam się w końcu, cudownie. Zdaje się, że część zdjęć się nie załadowała. Pozdrowienia najserdeczniejsze Kaśka
OdpowiedzUsuńHej Kasiu, nie mogły się załadować, ponieważ nie były, wraz z filmikami, jeszcze wrzucone na bloga. Teraz jest komplet. Pozdrawiamy serdecznie!
UsuńWitam !!! nosz wreszcie coś napisaliście :) Pozdrawiam Was serdecznie !!!!
OdpowiedzUsuń