LISTOPAD/GRUDZIEŃ 2020



Każdy wypadek jest głupi. Ułamek sekundy decydujący o wszystkim. W samochodzie  zamknięcie na chwilę zmęczonych oczu, czy wiara w swoją i silnika moc, kiedy to o ten ułamek sekundy nie zdążymy wyprzedzić. Prowokuje je ograniczona wyobraźnia, głupota, chwilowa nieuwaga, złożenie się przypadków.

Mój kolega na studiach myślał, że gadanie o zakazie noszenia szalika w czasie prac ciesielskich jest jakimś tam widzimisię. Kiedy jego kolorowy szalik wciągała piła taśmowa, nie wiem, czy w tym ułamku sekundy, kiedy zębate ostrze rozcinało mu złącza pomiędzy neuronami mózgu, zdążył pomyśleć.

Podobno można też zobaczyć swoje przewijające się życie.

W moim ułamku sekundy przewijanie życia się nie zdarzyło - pewnie było zbyt bogate, a ułamek za krótki. Jednak, żeby aż tyle myśli się kłębiło w jednej chwili? Od zdziwienia, że spadam, do zrozumienia, że w miejscu gdzie zeskakuję nie ma podłogi tylko dusza schodów. Zdążyłem nawet zobaczyć przesuwającą się w górę podłogę i ... jakimś ostatnim odruchem tonącego, złapać się jej rękami, zmienić kierunek lotu i układ ciała. Nie spadłem więc głową na kanciaste schody tylko na podłogę obok nich. Moja dusza została we mnie.

Kiedy już leżałam, pomyślałem, że to nie w porządku tak głupio zginąć kiedy wokół Covid rządzi. Niezbyt wypada.

Miałem otwarte złamanie nogi, no bo krew sączyła się przez spodnie na poziomie uda, połamane żebra z prawej i niewyobrażalny ból w wielu miejscach. I znów pojawiło się zdziwienie, że pot zlewa mi ciało i jest mi gorąco nie do wytrzymania. Cóż, przedsionek piekła, pomyślałem. Przy tym myślałem jednak trzeźwo (no bo nie byłem nawet po kielichu!), że jeśli mam wylew wewnętrzny to już po mnie. Telefon został u góry.

Po godzinie przeczołgałem się 30 metrów do sypialni wijąc się z bólu jak wąż. Zostawiając krwawy ślad na kładce biegnącej nad salonem i jadalnią myślałem z wyrzutem - po cholerę zaprojektowałem i wybudowałem taki wielki dom? Znalazłem się w końcu na łóżku. Była 17h00. Delikatnie i z trudem zdjąłem spodnie. Z jaką ulgą stwierdziłem, że krwawa rana to nie otwarte złamanie, tylko pęknięta przy uderzeniu skóra. Zaległem próbując wykonywać jak najmniejsze ruchy - każda próba kaszlnięcia czy głębszego oddechu kończyła się niewyobrażalnym bólem po prawej stronie klatki piersiowej. Śmiać się też nie mogłem, ale to nie przeszkadzało - do śmiechu mi nie było. Postanowiłem nikomu nic nie mówić, zwłaszcza naszej przyjaciółce Danusi, lekarce, która natychmiast zaciągnęła by mnie do szpitala w celu prześwietlenia i temu podobne. Beacie też nie, bo miałbym szlaban na samotne wyjazdy do naszego domu. 

Powoli wszystko się uspokajało, ciągle żyłem, minął wieczór, koszmarna bolesna noc i nastał poranek. Od upadku nic nie piłem i nie jadłem, rankiem więc postanowiłem zsunąć się piętro niżej do kuchni. Ukrytej kamery nie było i nikt się nie ubawił widokiem moich wyczynów na schodach aby tam dotrzeć. Nogi nie mogłem zgiąć, więc jakoś się zsunąłem na parter gdzie widok miotły bardzo mnie ucieszył i zdziwił. Co tam w ogóle robiła miotła? Użyta na odwrót, była bardzo dobrą kulą. Brakowało tylko w niej gumowej końcówki i trochę się ślizgała na kafelkach.

Stękając, krzątałem się robiąc kawę i śniadanie i jakoś było mi lepiej. Noga zaczęła się trochę mimo bólu zginać, starałem się też nie zakaszleć czy zakrztusić aby uniknąć bólu w żebrach. Na widok schodów do sypialni przeszła mi ochota powrotu do łóżka, postanowiłem wykonać jednak najprostsze prace, które zaplanowałem. Po tygodniu umiałem nawet ukryć, że kuleję.

 

To było miesiąc temu. Od tego czasu noga zaliczyła, od uda do palców i z powrotem, całą paletę kolorów. Spać się nie dało, noga była lewa, a żebra prawe, więc noce były słabe i każdy obrót bolesny.

Przerażona z początku Beata ucieszyła się w końcu kiedy po tym miesiącu powiedziałem - od poniedziałku gramy w tenisa. Kiedy jednak wygrałem mecz, powiedziała w złości: ty nawet na wózku inwalidzkim ze mną wygrasz!

 

Mijający z wolna rok, jak widać, był trefny. Zaraza, śmierć, zamknięcie mające wpływ na zdrowie psychiczne i stan finansów wielu. Nas jednak ta nietypowa sytuacja nie dotknęła zbytnio. Po łódce jesteśmy przyzwyczajeni do zamknięcia, mamy dom z basenem i ogród, mamy też psa. A co ma piernik...? Ano ma. W czasie dwumiesięcznego zamknięcia przyjemnie było zwiedzać naszą okolicę zupełnie wymarłą i chodzić środkiem dróg bez samochodów, ulicami miasteczka bez ludzi. A to dzięki Tuskowi. Tfu! Co ja plotę - dzięki Dudzie. Duda to nas pies, a dzięki psu mogliśmy wychodzić na spacery.

Zamknięcie w końcu minęło, komputerowa szkoła Moany też się skończyła i przyszły wakacje. Inne niż zwykle, bo w domu. No ale cóż, kiedy się mieszka tuż nad oceanem, as za plecami ma się wielkie góry czego więcej chcieć od życia. Nie wspomnę o tym, że przyroda zwariowała i na początku maja był taki wysyp prawdziwków, że zrobiliśmy słoiki i mrożonki na cały rok. Nie wspomnę też, że post factum dowiedzieliśmy się, że obowiązywał jeszcze kategoryczny zakaz wchodzenia do lasów i zbierania grzybów.


OKAZY

W lecie przyjechał mój kuzyn Artur i pojechaliśmy na La Palmę w celach wędrówkowych. Było przecudnie. Mając dwa samochody zrobiliśmy wiele wycieczek bez przymusu powrotu tą samą drogą. Na sam koniec zaliczyliśmy trudną i wielce atrakcyjną "La ruta de los volcanes".

La Palma to wybitne miejsce do wędrówek pieszych. Dwa domy wynajęte pod dwóch stronach wyspy były z charakterem, miłe i niedrogie (80 € za noc). Jednak ich położenie na 800 metrach sprawiało, że wieczory spędzaliśmy wewnątrz, W większości jednak spędzaliśmy je w okolicznych knajpkach konsumując miejscowe przysmaki.

Pierwszy był na północy, w Barlovento, i pozwolił zwiedzić skaliste, acz zielone wybrzeże. Szło się w dół do parowów, aby po chwili wdrapywać się na granie, na których często umiejscawiały się urokliwe miasteczka. Dotarliśmy też do wodospadu wewnątrz wyspy, stałego - co jest rzadkością, choć był on raczej wodnym pyłem lecącym z nieba. Moana rozwaliła przy nim nogę i nie była radosna co widać na zdjęciach. 

PÓŁNOCNE WYBRZEŻE JEST BARDZO SKALISTE ACZ ZIELONE

"SZCZĘŚLIWA" MOANA I RÓŻNORODNOŚĆ OKOLICY

Przejeżdżając z jednego domu do drugiego domu we Fuencaliente, musieliśmy przeciąć całą wyspę, wjechaliśmy więc na koronę Parku Narodowego Caldera de Taburiente. Ze względu na psa, do samego parku nie mieliśmy wstępu, ale przeszliśmy granią długi fragment zaglądając do wnętrza tego olbrzymiego wulkanu. Zaliczaliśmy po drodze wysokie szczyty i widoki napawające radością - prócz niebywałej urody widoku całej La Palmy w oddali widać było Teneryfę z Teide oraz La Gomerę.

Po drodze zaliczyliśmy też obserwatorium Roques de Los Muchachos, jedno z dwóch najważniejszych na świecie (drugie jest w Chile), położone wysoko w niebywale czystym powietrzu. Mimo wysokości temperatura wynosiła 25 stopni. Oczywiście spadała ona szybko po zachodzie słońca.

WOKÓŁ CUD-CALDERY

Jadąc do nowego domu porzuciliśmy jeden samochód aby dojść do niego robiąc wspomnianą drogę wulkanów. Te 18 kilometrów dało nam się we znaki, ponieważ wybraliśmy kierunek przeciwny do typowego, w górę. Zemściło się to tym, że idąc "żwirem" wulkanicznym robiliśmy dwa kroki w górę i zjeżaliśmy jeden w dół. Okropność. Duda też cierpiała, skakała od cienia do cienia, tak parzyły ją poduszki łap.

WYRUSZAMY W WULKANICZNĄ TRASĘ

Daliśmy jednak radę i dotarliśmy do samochodu na ostatnich kroplach wody, mimo że wzięliśmy 1,5 litra na głowę. Po drodze był też lunch i sjesta jak to przystało hiszpańskiej tradycji. Wycieczka warta była wszystkich wysiłków, szkoda tylko, że tego dnia niebo było przykryte delikatną woalką i widoczność była ograniczona.

POD WYSPĄ SIĘ DZIEJE, OSTATNI WYBUCH BYŁ 18 LISTOPADA 1971










        TAK POWSTAŁ WULKAN TENEGUIA

KOŃCÓWKA PRZEZ LAS I KWIATY

Zwiedziliśmy też południową część wyspy, bardziej wulkaniczną, ale z solankami, plażami i ciepłą morską wodą, z której skorzystaliśmy z przyjemnością.

NASZ DRUGI DOMEK I SOLANKI

Czekając na prom powrotny również spędziliśmy dwie godziny na plaży i w wodzie.

Tyle było tego lata prawdziwych wakacji poza domem. Na Teneryfie też jednak nie próżnowaliśmy i pokazaliśmy Arturowi nasze ulubione zakątki z Chamorga i Roque Bermejo na czele. Roque Bermejo to skała, ale też i siedlisko dostępne tylko od strony oceanu. Jest tam  jednak knajpka z zimnym piwem i porcik, w którym zjedliśmy przyniesiony piknik i wykąpaliśmy się.

W OCZEKIWANIU NA NAPOJE

 

W DOLE PORCIK, A SKAŁA PRZYSŁONIĘTA URODĄ

Moana postanowiła zmienić szkołę. Z francuskiej na inną prywatną, rodzaj spółdzielni, do której chodzi jej najlepsza przyjaciółka. Zakupiliśmy więc jedną akcję spółdzielni za kilkaset Euro i się zaczęło. Dojazdy szybsze, żarcie lepsze, za to stroje w stylu angielskiego college'u, no i język niemiecki w tle. Ja wohl! Moana już po miesiącu chciała wrócić do swojej francuskiej, ale tym razem my byliśmy twardzi: chciałaś - masz. Rok szkolny musisz wytrzymać.

Jest połowa listopada, wirus-świrus, po powrocie latem z turystami znów się rozgościł, ale rozwija się w miarę łagodnie. No i nie dziwota, kiedy na spacerze w lesie mijamy ludzi, wszyscy na ten czas zakładamy maseczki i obchodzimy w bezpiecznej odległości. Ludzie tego i owego się nauczyli.

Minął właśnie rok od kiedy Marta i Piotr zainstalowali się po drugiej stronie wyspy. Pomagamy sobie wzajemnie, Piotr jest pomocny siłą, Marta piecze chleby, Beatka pomaga im załatwiać sprawy administracyjne. Sprzedali wszystko w Polsce i są szczęśliwi z dala od dziwnej polskiej rzeczywistości. Ich raj na ziemi dzielą z pierwszymi turystami, którym wynajmują wielce atrakcyjny domek, który wyremontowali i urządzili z gustem, a prócz atmosfery miłości jaka ich otacza, zapewniają posiłki i zwiedzanie wyspy w sposób indywidualny. Polecamy oczywiście:

https://www.kanaryjskasjesta.pl/o-nas/

SILNA GRUPA POD WEZWANIEM.

Na przełomie września i października poleciałem do Polski aby spaść o jedno piętro. Przez Londyn. Wyczytałem w Internecie niebywałą ilość głupot. Na przykład, że muszę przejść kwarantannę jeśli wjadę do Anglii i oczywiście wypełnić przed przylotem długi kwestionariusz. Ja nie wjeżdżałem, to był tylko tranzyt, więc się nie martwiłem. Kiedy jednak okazało się, że w Luton nie ma tranzytowego korytarza i trzeba wyjść ze strefy po kontroli paszportowej zmiękła mi rura: skończę zamknięty dwa tygodnie w hotelu. Nikt jednak ode mnie niczego nie chciał, wróciłem więc po okazaniu karty pokładowej i przejściu kontroli bezpieczeństwa szybko do strefy mojego bezpieczeństwa.

Natomiast lot do Polski mnie martwił. Według wszystkowiedzącego Internetu musiałem wypełnić dwie deklaracje. Pierwszą prostą z podaniem numeru lotu, skąd-dokąd lecę, numeru miejsca w samolocie. Druga była skomplikowana, musiałem podać wszystkie dane o mnie, adres w Polsce, znów skąd lecę i numer lotu, ale też kraje w których przebywałem przez ostatnie dwa tygodnie. Hiszpania była na czerwonej liście i podanie jej prowokowało dwutygodniową kwarantannę. Ja "alles verstehen", ale Teneryfa, choć to Hiszpania, nie była zagrożona. Pominąłem więc tę informację, lecę przecież z Luton. W samolocie pierwszą deklarację zebrali pracownicy linii lotniczych. W Bydgoszczy nikt niczego ode mnie nie chciał, żadnej deklaracji, nawet mi temperatury nie sprawdzili. Za to sprawdzili Jaśkowi i Włodkowi, którzy przyjechali po mnie, aby udać się wspólnie na tygodniowy pobyt wędkarski w naszym domu z jeziorem.

W drodze o ułamek sekundy zdążyliśmy uciec śmierci. Jasiek przeszarżował wyprzedzając. Kilka kilometrów później trafiliśmy na zgrozę i trzy prawie nieistniejące samochody. Tam kierowca też przeszarżował wyprzedzając, ale ten ułamek sekundy, którego mu zabrakło, był już wzięty przez nas. Czołowe zderzenie z ciężarówką-platformą i dodatkowo drugie dwóch osobowych. Jakieś części na drodze, ludzie kierujący ruchem, dymy. Minęła minuta od zdarzenia, nie było jeszcze żadnych służb. Przejechaliśmy odwracając oczy od miazgi.

Niedługo potem o wypadku usłyszeliśmy w radio i o zamkniętej na długo drodze. Aż dziw bierze, że tylko jedna osoba zginęła.

Pobyt wędkarski stał się coroczną męską tradycją, do której dołącza się czasami jeszcze jeden przyjaciel, też Włodek. Złowiliśmy szczupaki, płotki, okonie i leszcze. Brakowało do kompletu linów i sumów.

Po wyjeździe chłopaków odwiedzili mnie na weekend Tadeusz z Moniką, a potem to już spadałem i spadałem. Oczywiście nie mogłem zrobić w domu wszystkiego co zaplanowałem, pobyt więc skróciłem pobijając rekord w cenie biletu powrotnego Barcelona-Teneryfa: 3,80€ (za bilet Kraków-Barcelona zapłaciłem 69 pln).

Beatka bardzo się ucieszyła z mojego wcześniejszego powrotu i dopiero wtedy dowiedziała się co się stało i zobaczyła moją kolorową nogę. Ponieważ byłem jednak w całości i żywy więc nawet się nie złościła. Wysłała mnie za to do lekarza, ten do szpitala na prześwietlenie i w końcu okazało się, że mam tylko pęknięte żebra. Okazało się też, że hiszpańska państwowa służba zdrowia działa i to szybko. Brawo!

Cieszyć się trzeba ze wszystkich małych radości. Przez dwa i pół miesiąca jedliśmy nasze pomidory. Krzewy stękały długo w upale, ledwo żyły mimo, że były podlewane, a tu nagle  strzeliły w górę na dwa metry i pomidorów było pełno.

Najbardziej jednak jestem dumny z mojego drzewka cytrynowego. Posadziłem je 4 lata temu i cytryn już mamy pełno. Zadziwiająco drzewko kwitnie wielokrotnie w roku i kiedy jedne cytryny są już dojrzałe, inne są średnie, a jeszcze inne dopiero się zawiązują i są wielkości ziarenka pieprzu. Co więcej, zapach kwiatów cytryny to najpiękniejszy zapach jaki poznałem.

Inne drobnostki jak sałata, której mamy do woli, pory, cebule, czy buraczki na botwinkę, też cieszą. Krzak laurowy zapewnia liście dla nas i znajomych. Bardzo ostrych papryczek też mamy do woli. Zasadziła je kiedyś Danusia, miały być łagodne, a tu masz, nie dość, że okazały się wieloletnimi, to jeszcze są zabójczo pikantne. Wrzucenie kilku sztuk do litra oliwy sprawia, że oliwa do polewania dań jest pod ręką, tyle że ostrożnie trzeba się z nią obchodzić, taka jest ostra.   

Pojutrze są moje urodziny. Rok minął od wielkiej niespodzianki zorganizowanej przez moich przyjaciół na moje 60 lat. Toż to było wczoraj! Co się dzieje z tym czasem? Tym razem niespodzianki nie będzie, za to kilku miłych nam ludzi na kolacji.

Idą dziwne święta. To już niedługo, ale nikt jeszcze nie wie jak będą wyglądały. Takie czasy. Wszystkim życzymy więc zdrowia i przyszłego roku z mniejszymi zawirowaniami.

Daru z rodzinką.

Komentarze

  1. Najgorętsze pozdrowienia dla Was

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie zaraziłam swoją 14 letnią córkę Waszym blogiem, jest zachwycona, ja czytałam od początku. Piszcie proszę dalej

    OdpowiedzUsuń
  3. Pozdrowienia 😊i uważajcie na siebie

    OdpowiedzUsuń
  4. Co tam słychać u Was? Cisza na morzu od jakiegoś czasu.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz