PAŹDZIERNIK 2018 - BRETANIA




Letnie wakacje 2018 minęły z prędkością powodującą przerażenie. Choć nasza podróż-włóczęga po Francji trwała 7 tygodni, kiedy znalazłem się znów na promie w Huelvie wydało mi się, że przed chwilą z niego wyjeżdżałem. Cóż, prawo wieku - wszystko przyśpiesza.
Dziewczyny poleciały jeszcze na tydzień do Polski nasycić się rodziną, a ja wracałem z Dudą do pustego domu i ogrodu dżungli, konsekwencji wilgoci i upałów.
Na początek może dwie refleksje nasuwające się po tej podróży.
Pierwsza to najważniejsze zdjęcie zrobione na campingu koło Saint-Malo. To pięknie położone miasto zostało w 95% zniszczone podczas ostatniej wojny światowej i całkowicie odbudowane. Nieopodal niego, na cyplu La Cite, znajduje się fort, który Niemcy kiedyś mocno umocnili chcąc bronić wybrzeża przed aliancką inwazją. Dziś w części tego fortu zorganizowano camping. Na campingu tym przy żeliwnych wieżach rozprutych pociskami swoje namioty rozłożyli Niemcy i Francuzi ciesząc się niepowtarzalnym smakiem francuskich bagietek. Nieopodal tablice pamiątkowe przypominały wprawdzie krwawe wydarzenia, ale patrzenie na niegdysiejszych wrogów żyjących razem, kładących różnorakie kolorowe sprzęty na brązowych bunkrach sprawiało mi wielką radość i nawet łezka zakręciła mi się w oku.
CAMPING DE LA CITE D'ALETH
Drugim spostrzeżeniem było to, że głęboka Francja jest kompletnie biała. Omijając aglomeracje, podróżując przez wsie i miasteczka okazało się, że imigrantów tam nie ma.  Również przez całą naszą podróż na campingach nie spotkaliśmy ani jednego kolorowego, czy to murzyna czy azjaty. Oczywiście świadczyć może to o biedzie imigrantów czy braku zainteresowania tego typu zwiedzaniem. Poszukiwanie lepszego życia łatwiejsze jest w wielkich miastach gdzie pracy jest więcej, łatwiej jest też tam zniknąć w kolorowym tłumie, który zresztą jest coraz bardziej kolorowy w każdym z tych miejsc.
NASZA TRASA 4.500 km - 7 TYGODNI
Urwaliśmy Moanie ostatnie dwa dni szkoły i po dwudniowej przeprawie promem już w piątek wieczorem 29 czerwca zaczęliśmy nasze cygańskie życie instalując się na jedną noc na nadmorskim znanym nam campingu w Mazagon koło Huelvy.
Tym razem postanowiliśmy przejechać Hiszpanię wzdłuż jej granicy z Portugalią zwiedzając po drodze co się da. W sobotnie rano okazało się jednak, że idzie front i będzie lało właśnie wzdłuż tego pasa i nie zostaje nam nic innego jak uciekać na wschód. Jakie to jednak przyjemne tak móc niczego nie planować i dowolnie wybierać kierunki. Pojechaliśmy w stronę Sewilli aż pod Kordobę aby na noc zatrzymać się na dwie noce przy sztucznym zalewie La Breña nieopodal miasteczka Almodovar del Rio. Chodziło nam głównie o poruszanie się po dwóch dniach na promie, a tam długa wycieczka po wzgórzach porośniętych gajami oliwnymi zaspokoiła nasze potrzeby. Camping był ok, szkoda jednak, że kort był tak zaniedbany, że gra nie wchodziła w rachubę. Skończyło się więc na sporcie telewizyjnym i mistrzostwach piłki kopanej.
Z ZAMKIEM W TLE
Miasteczko obok przejęło nazwę zamku Almodovar, wokół którego urosło. Almodovar to nazwa maurowska i znaczy "nie do zdobycia". Jest więc wyzwaniem dla kobiet reżyser Pedro mający takie właśnie nazwisko. Nazwa ta spotykana jest jednak częściej, takich niezdobytych zamków jest sporo. Zamek z ruiny odbudowany został w zeszłym stuleciu przez właściciela, dla którego stało się to obsesją. Jest więc nowy, nawet za nowy, ale za to często używany, to w nim kręcono serial "Game of Thrones".
ZAMEK ALMODOVAR czyli NIE DO ZDOBYCIA
Ze względu na psa zwiedzaliśmy go osobno, najpierw ja z Moaną, potem Beata i tak już pozostało do końca naszej podróży w dwóch konfiguracjach. Prócz warownej architektury broniącej arabskich terenów przed pazerną konkwistą bardzo zaciekawiła nas wystawa mieczy pokazująca historyczny rozwój tej broni.
ZACNA WYSTAWKA ROZWOJU MIECZA
OSOBNE ZWIEDZANIE
Piknik zjedliśmy pod murami i ruszyliśmy dalej kierując się na północ.
Do naszego namiotu na dachu dołączył salon, w którym z początku spała Moana z Dudą, ale szybko okazało się, że Duda zbyt wcześnie się awanturuje budząc wszystkich. Po namyśle Moana została w nim sama, a Dudę przenieśliśmy do bagażnika pozostawiając na noc otwarte okno dachowe zasłonięte przed ewentualnym deszczem naszą dachową sypialnią. Dzięki ciemnym szybom Duda już do końca podróży spała długo nie budząc nas nigdy. Świetnie!
Ominęliśmy Sewillę i Kordobę, miasta dobrze nam znane i jadąc dalej na północ zatrzymaliśmy się na noc na campingu Puerto Peña nad rzeką Rio Guadiana. Następnego dnia lunch zjedliśmy po drodze na placu przy cmentarzu, zawsze przy nich jest woda do umycia rąk czy warzyw. To taka mała informacja praktyczna.
PO DRODZE ZAMKI, DROGA RZYMSKA I LUNCH PRZY CMENTARZU
Celem tranzytowego zwiedzania były Avila i Segovia - po niespodziewanym odkryciu Toledo w zeszłym roku, nie omijamy już hiszpańskich miast spodziewając się za każdym razem cudów. No i nie zawiedliśmy się, Avila ze swoimi wielkimi murami obronnymi upstrzonymi 80 wieżami i 9 bramami musi każdego zachwycić.
AVILA - TE MURY NIE RUNĄ, TAK SĄ ZADBANE
Wewnątrz murów stare miasto również urzeka, a że to miasto świętej Teresy, jej symboli wszędzie jest pełno, a zwłaszcza badziewia z jej podobizną.
ZNAŁEM JEDNĄ TERESĘ, ALE ŚWIĘTĄ NIE BYŁA WCALE - NIE MIESZKAŁA W AVILLI, JENO W SKALE
Powrót do samochodu wielkimi trawnikami pod murami podobał się i Dudzie, mogła się wreszcie trochę wyszaleć bez smyczy. Zabudowa Avili podobnie jak wszystkich miast Hiszpanii kończy się nagle, nie ma charakterystycznych dla innych krajów przedmieść, chodząc wyżej, na przykład murami, widać wokół pola i wzgórza wolne od zabudowy. Za każdym razem widok ten jest niesamowity.
Takowy był też z zamku Alcazar de Segovia, miasta znanego przede wszystkim z wielopoziomowego olbrzymiego rzymskiego akweduktu.
ALCAZAR W SEGOVII
WIELOKROTNIE ROZBUDOWANY
Oj warte ono jest całodziennego zwiedzania, a zamek choć się całkowicie spalił odbudowano z zastosowaniem prawie identycznych drewnianych sklepień przeniesionych z innych obiektów, tak więc wiekowych. One robiły w nim największe wrażenie jak i fryzy zaraz poniżej nich.
PO POŻARZE NOWE SKLEPIENIA CHOĆ ZUPEŁNIE STARE
JUŻ GŁOWA GOLI OD PATRZENIA DO GÓRY
PIĘKNIE INKRUSTOWANA KUSZA I SAMOTNA BEATKA NA WIEŻY
MIASTO SIĘ KOŃCZY POLAMI
Starówka była wielce interesująca, z domem prawie identycznym jak w Lizbonie ze stożkową fasadą.
SPACEROWAĆ WARTO
Jednak Segowia to głównie wielki rzymski akwedukt, który kiedyś doprowadzał wodę do Alcazar właśnie. Na jego dwutysiąclecie postawiono symbolizujący Rzym pomnik.
GDZIE RZYM, A AKWEDUKT JEST
SYMBOL SEGOVII
Trochę nam zeszło na tym snuciu się po miastach, a przybliżająca się data kolonii Moany kazała przyśpieszyć. Po nocce w Sorii, zatrzymaliśmy się w znanym nam miejskim campingu w Huesca, charakteryzującym się taniością, a przede wszystkim wspaniałym miejskim basenem w cenie noclegu.
Do Francji wjechaliśmy 6-go lipca aby zainstalować się na dwie noce na campingu kolonii Moany. Postój techniczny polegał na rozwieszeniu naszych 30 metrów linek, a na nich prania, wszak Moana pozostawała tam dwa tygodnie i musiała mieć wszystko czyste razy 14, taki wymóg.
Pozostawiając nasze dziecko pod opieką zaczęła się nasza dwutygodniowa wolność - pognaliśmy w Masyw Centralny. To olbrzymi region Francji usytuowany mniej więcej pomiędzy Vichy a Monpelier w kierunku północ południe,  Valence na wschodzie i linią Limoges-Montauban na zachodzie. Takie około 200 na 200 kilometrów. Są to w dużej mierze różnej maści góry, Seweny  na południu (Park Narodowy) z górami regionu Ardèche i wulkany regionu Auvergne na północy, miejsca znane wszystkim Francuzom również ze względu na produkty lokalne, głównie sery i wędliny.
MASYW CENTRALNY - SPECJALNOŚĆ TO SERY I WĘDLINY. DUDA MA BUDĘ Z ELEKTRYCZNĄ KLAPĄ
Na pierwszy ogień poszedł region Mont Dore z najwyższą górą Masywu - Puy de Sancy (1886m). Sam dojazd niczego nie zapowiadał, ot wulkaniczne wywyższenie na płaskowyżu. Kiedy jednak wjechaliśmy jakby do środka widoki nas zaczarowały.
WIDOKI CZARUJĄCE
Zainstalowaliśmy się na górskim campingu z widokiem i ... chłodną nocą ze względu na wysokość. Rano, po kawie i przygotowaniu pikniku poszliśmy w trasę. Oj potrzebowaliśmy tego jak powietrza po przejechaniu w tydzień 1.700 km. No i aż tak potrzebowaliśmy, że przeszliśmy ... 26 km. Górami! Wprawdzie wracając o zmroku na camping ledwo powłóczyliśmy nogami, ale warto było. Widoki i sama konstrukcja gór były zadziwiające, takie trochę połączenie Bieszczad i Tatr, lub jakby rozciągnięte Czerwone Wierchy ze szpicami, których te ostatnie nie mają.
TU NA OKRĄGŁO
Szło się wyśmienicie, temperatura mimo słońca nie przewyższała 20 stopni, a miły wiaterek suszył pot z czoła. Ponieważ jest to niby wielki wulkan więc robiliśmy pętlę nieustająco dziwiąc się ile to człowiek może przejść, na dodatek przemieszczając się relatywnie szybko.
WSZYSTKIE TE SZCZYTY BYŁY NASZE
NI TO BIESZCZADY NI CZERWONE WIERCHY   
Beata nie wiedzieć czemu uparła się na zobaczenie Puy de Dôme, pojechaliśmy więc dalej na północ. Zapewne miejsce jest tak znane ponieważ kiedyś można było wjechać na nie samochodem, a teraz można kolejką. My oczywiście poszliśmy pieszo likwidując w ten sposób zakwasy aby zobaczyć na szczycie wielką antenę, odnawianą świątynię rzymską i paralotniarzy w ilości niemałej. Bliskość Clermont Ferrand, dużej aglomeracji temu sprzyja. Widok na porośnięte lasem wulkaniczne stożki był obrazem regionu Auvergne.
PUY DE DOME DO ZDOBYCIA ZĘBATKĄ I WULKANY
OBÓZ WERSJA MOKRA ORAZ LUNCH Z WIDOKIEM NA CLERMONT FERRAND
Lunch zjedliśmy na brudnym punkcie widokowym z widokiem na miasto Clermont Ferrand i autostradą zjechaliśmy na południe aby wejść na drugi co do wielkości szczyt Plomb du Cantal. Nie wiem czy nazwa ołów przy nazwie regionu jest przestrogą, że jeśli zjesz za dużo pysznego sera Cantal to poczujesz w żołądku ołów właśnie. Zainstalowaliśmy się na miejskim campingu w Saint-Jacques-de-Blats prowadzonym przez skandynawską parę gdzie na wielkim ekranie dopingowaliśmy francuskich kopaczy w zwycięskiej walce o finał.
JUŻ PRZY PLOMB DU CANTAL
Wycieczka znów była 20 km pętlą, tyle że tym razem udało nam się przebijać przez beztrasia idąc w krótkich spodniach po pachy w pokrzywach czy kolczastych krzakach. Po raz pierwszy po tylu latach zawiodła nas aplikacja Maps.me .
IDĄC SZCZYTAMI ZROBILIŚMY TE DWIE KOTLINY, PO LEWEJ U GÓRY PLOMB DU CANTAL
Sam ołowiany szczyt to platforma widokowa na którą dochodzą wycieczkowicze, którzy w większości przyjechali kolejką - stacja jest ze 100 metrów poniżej. Zimą z kolejki korzystają również narciarze, jest to ośrodek narciarski niczego sobie. Jak to my uciekliśmy szybko na puste granie i w zachwycająco ukwiecone kotliny gdzie tylko dzwonki krowie zakłócały nam łąkowe brzęczenie owadów.
PO LEWEJ NIEZNANE NAM KWIATY
Wyjeżdżając dnia następnego zatrzymaliśmy się na piknik i wejście na znany czubek o nazwie Puy Marie. Prowadzą na niego niekończące się tłumne schody. My weszliśmy drogą dużo dłuższą za to w samotności, a lunch zjedliśmy mając przed sobą zachwycający widok. Na szczycie wdałem się w dyskusję z Belgiem i dwoma Francuzami, gratulując pierwszemu tak świetnej ekipy i życząc trzeciego miejsca oraz przewidując masakrę w meczu Francji z Chorwatami (przewidziałem 4-1, a było 4-2).
Z Puy Marie pojechaliśmy już w Seweny aby zobaczyć jeden z najpiękniejszych przełomów Francji - Gorge de Tarn. Rzeczywiście pierwszy widok na kanion był niebywały, sama nazwa Point Sublime musiała czemuś służyć.
WIDOK Z POINT SUBLIME
Wybraliśmy camping usytuowany obok miejscowości Les Vignes tuż przy rzece, wybór okazał się zacny.
Pierwszego dnia ja postanowiłem odpocząć i czytałem cały dzień kiedy to Beata poszła do góry na krawędź kanionu do Point Sublime.
SELFIK Z SAMOTNEJ WYCIECZKI
Wypytała się tam w informacji o najlepszy szlak pieszy, na którym oczywiście znaleźliśmy się dnia następnego. W nocy był pierwszy w naszej podróży deszcz. Rano wyjechaliśmy samochodem na krawędź po drugiej stronie kanionu i z siedliska kilku domów La Bourgarie ruszyliśmy szlakiem biegnącym lekko poniżej jego krawędzi.
W LA BURGARIE, JAK I WSZĘDZIE TUTAJ,  WSZYSTKO Z KAMIENIA
Było pysznie - daleko w dole wiła się rzeka Tarn, wśród nas piętrzyły się skalne twory, kolumny, łuki, jamy, kule.
ZA ŁUKIEM PRZEPAŚĆ
SAME CUDA
Największą atrakcją były jednak latające hieny czyli sępy, które to wybrały sobie to miejsce na swoją ostoję. Widzieliśmy je siedzące całymi rodzinami, w locie z góry czy z dołu. Robiły wrażenie przelatując nam blisko nad głowami, rozpiętość ich skrzydeł dochodzi do trzech metrów.
SĘPY SĄ WIELKIE, PIĘKNE I POŻYTECZNE 
Następnego dnia zaplanowaliśmy długi spływ kajakiem. Za drobną opłatą 54€ zawieziono nas z kajakiem w górę rzeki, do szczelnej beczki zapakowaliśmy dwa plecaki z prowiantem i ruszyliśmy wolnym nurtem w dół.
KAJAKOWE ZABAWY
Wszystko było perfekcyjne, woda kryształowa i podglądanie ryb, przełomy niezbyt strome, widoki palce lizać na naturę i mijane miasteczka, kąpiele w spokojnych zakolach, lunch na pniu z widokiem, zamek warowny. Cuda! Wszystko to, a dodatkowo pęcherz od wiosła na ręce na długo pozostawiły ślad po tym pięknym dniu, w którym też Francja wygrała swoje rosyjskie złoto.
PO DRODZE DZIWY NATURY I LUDZKIE
SPŁYWAMY STĄD. BYŁO PIĘKNIE, ALE NAM NAJBARDZIEJ PODOBAŁA SIĘ FURTKA DO NIKĄD
Cztery noce w jednym miejscu to jak na nas wieczność, ruszyliśmy więc zwiedzając po drodze urocze miasteczka widziane dnia poprzedniego z kajaka. Zjedliśmy w jednym z nich pyszny lunch, rezygnując z wygórowanych cen zamkowej restauracji.
MIASTECZKA PIĘKNE
I PIĘKNIEJSZE
Do części z nich nie ma dostępu samochodowego, więc dopływa się do nich płaskodenkami lub przewozi rzeczy linowymi windami.
TRANSPORT LINOWY OBOWIĄZKOWY
Na noc dotarliśmy do miejscowości Saint-Germain-de-Calbert kierowani poradą informacji turystycznej. Już dojeżdżając wiedzieliśmy, że to pomyłka, proponowana długa pętla prowadziła głównie lasami bez widoków, co więcej część niej już zrobiliśmy dojeżdżając samochodem. Poszliśmy jedynie na piwo do miasteczka gdzie już nawet psy nie szczekały dupami, a jedyne co wskazywało na jego przynależność do czegokolwiek był monument Wielkiej Wojny z wygrawerowanymi nazwiskami tych co oddali życie w okopach pod Verdun.
RADOSNE ŚWINKI IDĄ NA RZEŹ. JAK KIEDYŚ MIESZKAŃCY POD VERDUN.  
Pognaliśmy więc na północ do pasma gór-połonin Mont Lozère aby po noclegu na miłym campingu w Finiels przejść się pasmem połonin właśnie, wejść na najwyższy szczyt i dalej na następne i tak 15 km. Wszystko z widokami jako, że nic nam nie mogło go zasłonić, jedynie co jakiś czas stały monolity wskazujące na granice terenów kiedyś we władaniu Kawalerów Maltańskich.
MONT LOZERE TO POŁONINY I JAGODY
Po drugiej nocy na campingu w Finiels pojechaliśmy w kierunku Millau. Pisaliśmy o nim już kiedyś przejeżdżając przez niego, tym razem przejechaliśmy pod nim.
W DRODZE WIDOKI ZACHWYCAJĄ
Po drodze wjechaliśmy na Mont Aigoual (1.567 m), szczyt z mokrym, zimnym oraz wiecznie wietrznym mikroklimatem gdzie zainstalowano wielką stację meteorologiczną. Było wręcz przeciwnie, ciepło, słonecznie i bezwietrznie. Widoki w czasie pikniku były wspaniałe, a darmowe muzeum klimatu i meteorologii wielkie i wielce interesujące. Niewielka wycieczka na sąsiedni szczyt rozruszała ludzkie i psie kości, ale ze względu na wielkość nie mogła być jedyną aby dzień nie był samochodowym.
PIKNIK NA MONT AIGOUAL
Jadąc na zachód dotarliśmy do prywatnego parku pejzażowego Montpellier-le-Vieux. Niby trzygodzinną wycieczkę po tworach skalnych zrobiliśmy w dwie, ale warto było mimo ceny i zbyt wielu udogodnieniom w postaci metalowych schodków zrobionym dla miejskich wycieczkowiczów.
MONTPELIER-LE-VIEUX
Na noc zatrzymaliśmy się już za Millau na miejskim campingu Saint Martin w Creissels. Świetnie położonym, cichym i z którego można było zrobić pętelkę przez widokową krawędź kotła (8 km) z panoramą na most - dzieło sztuki. Po lunchu i opadnięciu mgły nie omieszkaliśmy pójść w górę co spowodowało pozostanie na drugą noc w tym samym miejscu.
WIADUKT PRZY MILLAU FANTASTYCZNY
Po nocnym deszczu okazało się, że namiot-salon kupiony na Teneryfie przecieka na dolnym szwie więc po drodze zatrzymaliśmy się w Decathlonie w Albi aby po okazaniu karty i zdjęć dano nam bez dyskusji nowy. W innym kraju! Brawo Decathlon i Unia!
Tego dnia skończyła się nasza dwutygodniowa podróż we dwoje. Zrobiliśmy 115 km wycieczek (ja o 10 mniej), zobaczyliśmy różnorodność Masywu Centralnego, nacieszyliśmy się sobą i przyrodą co więcej bez szczególnych upałów. Przed nami był występ Moany i znów postój techniczny na miejskim campingu w Masseube.
Campingi prywatne w miejscach bardzo turystycznych są drogie lub bardzo drogie (30€-60€). Jest to ekonomicznie nieuzasadnione dla ludzi zwiedzających, będących nieustająco w drodze. Choć wymyśliłem to już w USA, tylko raz w historii naszej podróży spotkaliśmy się we Francji właśnie z taryfą-pobytem tranzytowym (przyjazd po 18h00, wyjazd przed 10h00). Cena spadała wtedy o 50%. Jest jednak na to rada, szukając noclegu we Francji warto na googlach do nazwy camping dorzucić słowo municipale czyli miejski. Prócz wielkiej zalety cenowej, często poniżej 20€, zazwyczaj campingi te położone są obok miejskich terenów sportowych i w cenie można korzystać z kortów tenisowych czy basenu. W Masseube było jedno i drugie, a dzięki tym campingom w czasie naszej podróży graliśmy we trójkę z 15 razy w tenisa.
Postkolonijne przyjęcie i pokaz cyrkowy były wyśmienite. Moana przedstawiła nam swoje przyjaciółki, a my oczywiście nasłuchaliśmy się o niej samych miłych rzeczy ze strony opiekunów.
MOANA I JEJ PRZYJAŹNIE
W CYRKU JEST WESOŁO
Zawsze to sprawia rodzicom przyjemność, zwłaszcza kiedy dziecko pokazuje takie kwiatki:
"Dbaj o siebie Moana, będzie mi Ciebie bardzo brakowało. Jesteś najmilszą i najbardziej dobrą dziewczynką jaką kiedykolwiek spotkałem. Miłego końca wakacji. Jesteś genialna. Virgil."
Virgil jest rysownikiem komiksów z La Rochelle. Naprawdę sobie przypadli do gustu.
Tenis, basen i pranie, tak w dowolnej konfiguracji i przez dwa dni na campingu kolonii Moany - był to miły czas odpoczynku na zielonej trawce. Po nim ruszyliśmy na północ w stronę niespodzianki. Postanowiliśmy dołożyć 500 km i umożliwić w pełni świadome zobaczenie Disneylandu. Moana spędziła w Orlando w Disneylandzie w sumie 7 dni, raz pięć dni, raz dwa, ale to my wszystko pamiętaliśmy, ona nic. Bawiliśmy się wtedy świetnie postanowiliśmy więc, że obie z Beatą pójdą w tango, a ja zostanę z psem na campingu obok (52€).
Zanim tam dotarliśmy daleka była przed nami droga przez prawie całą Francję i ograniczone od 1 lipca 2018 do 80km/h szosy. Nie chcieliśmy jechać autostradami tylko korzystać z uroków małych miasteczek mijanych po drodze. No i korzystaliśmy.
Na początek padło na Bergerac i wina tego regionu. Miasteczko miłe z ładnym mostem nad rzeką i pomnikami znanego na całym świecie nosa Cyrano. Camping miejski nad rzeką z widokiem na miasto jeszcze  dodał smaczku zupełnie przyzwoitym winom.

NARESZCIE RAZEM
BERGERAC I CYRANO
Dzień później jakby odbitka dnia poprzedniego, znów camping nad rzeką, znów w oddali miasto i piękny most, tyle, że tym razem nad Giens górował zamek. Obeszliśmy je dogłębnie jedząc kolację na nadrzecznym bulwarze przy zachodzącym słońcu.
W GIENS ŁADNIE
Potem był już Paryż, spacer z naszą przyjaciółką Małgosią po parku Sceaux i kilka piw potem, no i wieczór i noc w domu mojego projektu u Phillip'a, który zabłysnął gościnnością i podjął nas iście po królewsku z przystawką z muszlami św. Jakuba i dwukilowym kotletem wołowym zrobionym z wolna na grillu, nie mówiąc o winach i foie gras. Niezbyt pamiętamy jak ten wieczór się skończył, obudziło nas poranne krzątanie się Phil'a i stół ze śniadaniem palce lizać. Szybko jednak uporaliśmy się z nim mając na uwadze godzinę otwarcia Disneylandu (10h00-23h00).
ODWIEDZINY
Oczywiście dojechać na czas się nie dało, mimo lata wszystko było poblokowane, trzeba było mieć jakieś winietki z okazji szczytu zanieczyszczenia powietrza, kocioł to mało powiedziane. Nas ratowały tylko rejestracje hiszpańskie i policjanci machali ręką na braki, ale mimo to dojechaliśmy na 11h00. Porzuciłem dziewczyny przy bramie wejściowej i pojechałem spokojnie na camping odległy o kilka kilometrów od parku uciech. Camping okazał się częścią parku wypoczynku zrobionego na terenie dawnych glinianek czy kamieniołomów. O cenie pisałem, 37€ za miejsce plus 15€ za rezerwację przez internet. Ot, taka nowość aby dać się zerżnąć od tyłu bez możliwości reklamacji.
Rozbiłem obozowisko, zjadłem lunch i poszedłem na trzygodzinny spacer z Dudą nad jeziorka i stawiki. Co jakiś czas dostawałem zdjęcia z kolejek, w których sterczały moje ukochane.
ZABAWA DLA DZIECI I DOROSŁYCH - JEST TEŻ WALT  DISNEY STUDIOS
Przed 23h00 pojechałem pod bramę gdzie z trudem jakoś znalazłem miejsce przy zjeździe do jakiegoś hotelu skąd oglądałem sztuczne ognie i końcowe efekty muzyczne. O północy byliśmy już na campingu gdzie ze względu na Disneya można się jeszcze o tej godzinie poruszać samochodem, no i brama wjazdowa działała.
DLA DZIECI TO FRAJDA ODNALEŹĆ ELEMENTY Z FILMÓW
CÓŻ, NAWET PIES MUSI
Rano z wielką przyjemnością objechaliśmy szybko południem kiedyś moją ukochaną aglomerację, a którą dziś omijam szerokim łukiem i pognaliśmy w stronę Bretanii do Fougères.
JEŚLI NIE WIDZIAŁEŚ FOUGERES, NIC NIE WIDZIAŁEŚ
A to ci była niespodzianka, największa zachowana średniowieczna warownia w Europie i starówka wokół niej jak marzenie. Jedna warownia z wielu strzegąca Bretanię przed zakusami Francji. Nie pomogła jednak i dziś Bretania będąca częścią tego kraju dodaje wartości temu niewyobrażalnie bogatemu krajowi. Widać to na każdym kroku - ilość zamków, pałaców, zabytkowych miast oraz współczesnych odważnych budowli daje Francji światowy turystyczny prym (i finansowy dzięki temu). Co roku 89 milionów turystów (2017) !
FOUGERE - PALCE LIZAĆ
MŁYN NA PIĘĆ KÓŁ KIEDYŚ. DZIŚ JEDNO PRODUKUJE ENERGIĘ DLA BIURA TURYSTYCZNEJ INFORMACJI
Dwie noce spędziliśmy w Fougères poświęcając czas miastu i tenisowi, mając korty pod nosem. Za namową recepcjonistki campingu zjechaliśmy na południe do Vitré. Znów piękna starówka i wielki zamek częściowo będący urzędem miasta. Znów spacery wśród krzywych domów z murów zwanych w Polsce murem pruskim i lunch z małży w miłej knajpce.
ZAMEK JAK ZA BAJKI W VITRE
MIASTO TEŻ Z BAJKI
Ledwo zainstalowaliśmy się na campingu (już nie miejskim, miasto wynajęło go, no więc ceny wzrosły) w parku w Rennes, pogoda zmieniła się na prawdziwie bretońską, szaro, zimno i deszczowo. Udało się zagrać jednak w tenisa, a Duda oszalała na punkcie królików, których były setki w parku i na campingu.
Starówkę Rennes zwiedzaliśmy w mżawce, ale lunch udało się zjeść na zewnątrz - często jest to warunek ze względu na Dudę. Rennes - miasto pełną gębą, lecz przy tej pogodzie trudno było się nim zachwycić.  
DOMY KRZYWE CZY ZDJĘCIA?
DOMY Z DREWNA Z 1505 ROKU? I NIE S
PALONE?
NA CAMPINGU KAŻDY BUNGALOW INNY - TAKIE ĆWICZENIE ARCHITEKTONICZNE
Obraliśmy kierunek do Forêt de Brocéliande, lasu pełnego legend, o którym pierwsze zapisy powstały w 1170 roku. Wszyscy znamy historię Merlina oraz wróżek Morgane i Viviane, ale pewnie głównie rycerzy okrągłego stołu i Graala. To miało być gdzieś tam. Oczywiście więcej było historii niż czegokolwiek do zobaczenia na miejscu, to trochę jak historia potwora z Loch Ness, w tym przypadku oszustwa powstałego na podstawie sfałszowanego zdjęcia tamtejszego farmaceuty (dla dodania wiarygodności zdjęciu). Przez lata turyści walili tam zostawiając pieniądze. I o to przecież chodziło.
W Lesie Brocéliande było podobnie, nawet las nie był szczególnie urodziwy, do zobaczenia jakiś wygłup ze starym drzewem pokrytym złotem (przez artystę), kilka skalnych monolitów, jeziorek i strumyk.
LAS BROCELIANDE PEŁEN HISTORII
Stary kościółek w którym napis "woda święcona" był lustrzanym odbiciem. Ot popierdółka, którą można sobie w podróży darować.
WODA ŚWIĘCONA NA ODWRÓT ZNACZY WODA SZATANA CZYLI OGNISTA?
Za to na miejskim campingu w Concoret było tanio i  zabawnie - pani przez 10 minut liczyła nasz jednodniowy czynsz, ciągle się myląc i używając maszynki do liczenia pamiętającej pewnie czasy króla Artura. Potem wypisała wszystko w trzech egzemplarzach. Trwało w nieskończoność. Mimo deszczowej i wietrznej pogody jednak i tam udało nam się zagrać dwa razy w tenisa - rano już przy pięknym słońcu.
W Forcie przy Saint-Malo, o którym pisałem na początku, udało nam się zainstalować tylko dzięki temu, że zadzwoniliśmy dzień wcześniej - na bramie wisiała tabliczka: brak wolnych miejsc. Nie dziwota, to miasto-wydarzenie. Wychodzący w morze mocno ufortyfikowany cypel, odbudowana starówka, atmosfera wakacyjna, plaże, wysepki z fortami, do których można dojść przy wielometrowym odpływie (maksimum zanotowanej amplitudy to +12,6 m i -0,5 m czyli 13,1 m), porty pływające i w których woda przytrzymana jest śluzami. Dwa takie miejsca jak Saint Malo i Mont Saint Michel w odległości 50 kilometrów od siebie, to nie lada gratka dla turystów. My Mont Saint Michel znamy, ominęliśmy więc ten cud zawsze pełen turystów. Moana sobie go kiedyś zobaczy.
SAINT MALO I WOKÓŁ CAMPINGU
Olbrzymi camping Cité d'Aleth usytuowany jest w spacerowej bliskości miasta co pozwala na pozostawienie samochodu i przejście do niego częściowo plażą, której wodę zamknięto murem, inaczej przy odpływie nie było by jej wcale.
CAMPING I PORT PRZY NIM
Spędziliśmy na nim dwie noce pierwszego dnia jadąc do Cancal, miejsca znanego z wybitnych ostryg.
ODPŁYW W CANCAL
Ładne nadmorskie miasteczko z niezliczoną ilością knajpek serwujących ostrygi i inne owoce morza, bulots (duże ślimaki), bigorneaux (małe ślimaczki), krewetki szare i różowe, araignees de mer (morskie pająki?) czy tourteaux (rodzaj kraba?). Tam też serwują w sezonie olbrzymie ostrygi zwane podkowami konia. Oczywiście w południe zjedliśmy po tacy ostryg każdy i moje ulubione bulots.
CANCAL - CENTRUM OSTRYG. W ODDALI MONT SAINT MICHEL. ULICA ZABAW.
Tak nam smakowało, że przechodząc koło sklepu z tymi smakołykami kupiliśmy na wieczór jeszcze raz to samo dorzucając też małe ślimaki. Wracając do samochodu pozostawionego na darmowym parkingu poza miasteczkiem niechętnie pozwoliliśmy Moanie na pozostanie w parku linowym. Okazało się jednak, że park linowy jest nietypowy, połączony z rodzajem gry i trudnymi zadaniami, które trzeba rozwiązywać, co bardzo się Moanie i towarzyszącej jej grupce dziewcząt podobało. Co więcej dołączył się do nich filmowiec, który nakręcił film reklamowy prezentowany dziś w informacji turystycznej w Saint Malo i którego kopię już dostaliśmy. Tak więc za naszą zgodą Moana stała się gwiazdką parku linowego.
PARK LINOWY I OSTRYGI, BULOTS I BIGORNEAUX 
Następnego dnia przed południem zwiedziliśmy fort i jego okolice, a po lunchu samochód zostawiliśmy za zgodą na campingu i poszliśmy nacieszyć się starym miastem. Pogoda była cudna, co dodawało uroku zbyt dla mnie nowemu staremu miastu. Spacery po murach, uliczki, zamek, lody i piwo, zwiedzanie rekonstrukcji więc też starej-nowej hiszpańskiej galery. Pod wieczór wróciliśmy do samochodu i ruszyliśmy dalej na zachód.
SAINT MALO NIEBYWALE POŁOŻONE
ZWIEDZANIE W PIĘKNYM SŁOŃCU
Późnym wieczorem tranzytowo zatrzymaliśmy się na campingu w Begard. Noc była jednak słaba, ujadający od czwartej rano pies z sąsiedztwa campingu nie dał spać, choć nasza Duda milczała zawzięcie. Wymęczeni płacąc poskarżyliśmy się na przypadłość miejsca - wiemy, mamy z tym wielki problem i sobie nie radzimy, przepraszamy, proszę jechać, nie należy się żadna opłata. Miło i profesjonalnie.
Spacer wybrzeżem z Ploumanac'h do Perros Guirec i z powrotem zajął nam drugie pół dnia zaraz po lunchu-pikniku na trawie. Niesamowite formy skalne przyciągają turystów, a samo wybrzeże jest urokliwe również ze względu na architekturę domów. Warto. Tam też zobaczyliśmy coraz więcej napisów w języku Bretonów, zupełnie niepojętego i do niczego niepodobnego.
TOŻ TO DO NICZEGO NIE PODOBNE
DROGA Z  PLOUMANAC'H DO PERROS GUIREC
NATURA I ARCHITEKTURA RAZEM
FORMY W KWIATACH
Jadąc dalej zatrzymaliśmy się nietypowo, jadąc za strzałkami: Camping à la Ferme. W ciszy i spokoju spędziliśmy na nim tanio noc i na lunch dotarliśmy do miejscowości Roscoff. Z miasteczka pochodzą różne sławy francuskie głównie znane z piractwa i łupienia Brytyjczyków.
Zaparkowaliśmy po drugiej stronie zatoki i spacerem udaliśmy się do wybranej wcześniej knajpki "La Moule Au Pot", która okazała się więcej niż świetna. Zajmując stolik wewnętrznego patio byliśmy jedynymi gośćmi, ale po chwili był już komplet. Na szczęście się pośpieszyliśmy, małże były wyśmienite, jak i wszystko inne co tam jedliśmy.
W ROSCOFF
Snuliśmy się później po miasteczku, Moana zjadła deserowy bretoński naleśnik i kiedy już zbliżaliśmy się do samochodu znikąd pojawiła się mgła i owinęła otaczający nas świat matowym szalem. Nie pozostało nic innego jak ruszyć dalej w drogę.
ŻEGNAMY ROSCOFF
Dojechaliśmy do wydmowego campingu przy Landeda, tym o którym pisałem, że była tranzytowa taryfa. Nie pomógł jednak przeuroczy i dowcipny recepcjonista campingu miejskiego Penn Enez, mgła-mżawka trwała i miała trwać wiecznie, podobnie jak i zimny front który nadszedł.
SPOTKANIA PIESKÓW. TRUSKAWKI O SMAKU POZIOMEK? A TO CI HECA.
Niczego nie załatwiła krótka wycieczka na plażę i skałki, we mgle wszystko było ponure i szare. Jedynie chłopczyk kręcący się na rowerze jakoś zbyt często popatrywał na Moanę, ze wzajemnością zresztą. Jak wiadomo chłopcy są odważni tylko w gębie więc w końcu to ona podeszła do niego i zagadała. Potem już ani jego ojciec stojący obok starym camping-carem, ani my, dzieci nie mieliśmy do samej nocy. Rano nowa znajomość Moany dalej kwitła i skończyła się rozpaczą obojga dzieci z powodu naszej decyzji opuszczenia północnego wybrzeża Bretanii i udania się w miejsce lepszej pogody, czyli w centralne góry regionu. No dobra, górki.
Wymieniliśmy adresy z poznanym na krótko, bo planującym pozostać jeszcze kilka dni w tym miejscu ojcem chłopczyka, Christophem. Rozstanie dzieci był tak ujmujące, że dwóch ojców miało łzy w oczach przy ich dorosłym pożegnaniu.
Pogoda była fatalna, mgły wprawdzie ustąpiły po oddaleniu się od wody, ale zasnute niebo nie wróżyło dobrze. Współczesne możliwości są jednak wspaniałe, meteo on-line do dyspozycji cały czas i już wiedzieliśmy, że w Regionalnym Rezerwacie Armorique pogoda jest ładna, a i wycieczka po pagórkach z widokami do zrobienia. Kiedy dotarliśmy po dwóch godzinach jazdy na camping w Braspart okazało się, że brak w nim miejsc. Ruszyliśmy w poszukiwaniu innego miejsca aby w końcu dotrzeć pod nieczynną elektrownię nuklearną i jej sztuczny zalew koło Brennilis. Było przepięknie. Z powodu nieobecności obsługi zajęliśmy wielkie (i jedyne!) wolne miejsce i daliśmy znać Christophowi whats'appem, że pogoda jest piękna, woda i las i miejsce na campingu. Będziemy za 3 godziny, odpisał. Moana szalała z radości.
Kiedy wróciliśmy z kortów na naszym miejscu stał już dodatkowy obiekt i zapanowała ogólna wesołość. Dzieci poszły łowić ryby, ale złowiła tylko Moana. Mały Pierre był niepocieszony, nad uczuciami siłę wzięła męska duma - jak to? dziewczyna lepsza od chłopaka?
NOWA ZNAJOMOŚĆ
Wieczór był bardzo miły, opowieściom nie było końca i na koniec dzieci spały razem w camperze.
Rano jakby miłość dziecięca prysła u Pierra, albo był to efekt rozstania jego rodziców. Christohe wziął więc Moanę na kajak, a Pierre, który odmówił, poszedł z nami i Dudą na długi spacer. Po lunchu pojechaliśmy wszyscy na górską wycieczkę, która zapewniła wszystkim piękne widoki i nieustający deser w postaci wszechobecnych jeżyn. Było gorąco i brak cienia, a słońce paliło niemiłosiernie, więc po zrobieniu około 8 kilometrów dzieciom się znudziło i trzeba było szukać jakichś rozwiązań. Postanowiliśmy pójść z Beatą i Dudą po samochód, ale zawróciliśmy, bo uznaliśmy, że chodzenie dla chodzenia nie jest dobrym pomysłem i lepiej czas spędzić nad jeziorem. Od razu złapałem autostop i pojechałem po samochód.
NA WYCIECZCE
Nad wodą było świetnie, a duży kajak okazał się zabawką dla wszystkich, popłynęliśmy z Dudą, która nawet popływała wpław, ale z oporami i trwogą. Potem Moana łowiła z niego ryby, a ja uczyłem Pierra rzucać spinningiem na pomoście.
Jakaż była radość kiedy o zmroku, po wielokrotnych nawoływaniach, dzieci wróciły niosąc po dwie ryby każde. Zjedliśmy je ze smakiem.
PASY
Następnego dnia trzeba było rozstać się na dobre - miłe było takie spotkanie w podróży, kiedy to człowiek rozumie się z człowiekiem i okazuje wielką sympatię. Żegnajcie, a może do zobaczenia.
ROZSTANIE
Jadąc już na południe zatrzymaliśmy się na lunch w Quimper- miłym, zielonym mieście usytuowanym 15 km od wybrzeża, będącym portem wewnętrznym służąc onegdaj swoim bezpieczeństwem. Chodząc po nim mijaliśmy restauracje z kolorowymi i wielojęzykowymi menu dla turystów. Zasiedliśmy w końcu w narożnym bistro przy miejskim targu (podobno nazwa pochodzi z rosyjskiego bystro, bystro czyli szybko, szybko - tak mawiali w knajpach żołnierze rosyjscy w czasie chwilowego zajęcia Paryża i raczej im się wtedy śpieszyło) i dostaliśmy takie jedzenie jakiego nigdy nie zazna turysta szukający menu w swoim języku.
PO DRODZE JEZUS JAK RAMBO
Obiekty znajdujące się w dalszej drodze na południe koło Carnac (nomen omen) są co najmniej zadziwiające i zupełnie niezrozumiałe i do dziś ich obecność nie została wytłumaczona.
HISTORYCZNE DZIWADŁA
Są to pola-pasy menhirów (wydłużona forma granitowych monolitów) ciągnące się na setki metrów. Jest ich 2934 w 140 grupach, a największy ma 5 metrów wysokości. Pochodzą z okresu około 5 tysięcy lat p.n.e..   
SĄ WSZĘDZIE. TYLKO PO CO?
Jadąc wzdłuż wybrzeża Atlantyku postanowiliśmy zrobić niespodziankę naszym kolegom z początku naszego pływania, Nelly i Francois, mieszkającym na wyspie d'Arz w zatoce Morbihan - to z nimi w dwie łódki przepłynęliśmy Atlantyk. Zatrzymaliśmy się na campingu w Arradon i po porannej partyjce tenisa na mączce i lunchu pojechaliśmy na prom do Vannes. Nie mieliśmy ich adresu, ale że wyspa ma 250 stałych mieszkańców (10x więcej latem) doszliśmy do wniosku, że szybko ich znajdziemy. Już w kolejce po promowe bilety dowiedzieliśmy się, że rano popłynęli do Vannes właśnie.
WYSKOK NA WYSPĘ D'ARZ
Cóż, zwiedzimy wyspę, poczekamy i jeśli pojechali tylko na zakupy spotkamy się. No i nie spotkaliśmy się. Znaleźliśmy ich dom, wrzuciliśmy wizytówkę z pozdrowieniami i po zwiedzeniu wyspy ostatnim promem wróciliśmy na stały ląd. Niespodzianka się nie udała.
NA WYSPIE WIELCE CIEKAWY MŁYN NAPĘDZANY PŁYWAMI OCEANU
Po drugiej nocy w Arradon i porannym znów tenisie, tym razem w hali, wolnym krokiem dojechaliśmy do Nantes. Celem była miejska wyspa będąca dowodem na to, że władza jeśli ma chęć i potrafi przyklasnąć nawet najbardziej szalonym pomysłom może z ohydnego stoczniowego zrujnowanego miejsca zrobić atrakcję turystyczną na miarę europejską. Miasto posiada i katedrę i zamek, ale to właśnie "Ile de machines" (Wyspa Maszyn) przyciąga dziś turystów. W starych halach zorganizowano atelier produkujące maszyny, które kiedyś zamieszkają na olbrzymich rozmiarów sztucznym drzewie, po którym będzie można spacerować. Jest tam też słoń olbrzym transportujący ludzi i przechadzający się wystawowym parkiem, jest też karuzela zupełnie niezwykła.
WYSPA MASZYN - FRAGMENT PRZYSZŁEGO DRZEWA (MOANA) I ZWIERZAKI, KTÓRE NA NIM ZAMIESZKAJĄ
Moana jak zwykle błysnęła, na ciekawej wystawie projektu drzewa i jego mechanicznych zwierząt pokazywała wszystkim jak obsługiwać wielką liszkę chodzącą po konarze siedząc na niej oczywiście i dostała za to wielkie brawa od publiczności. Mimo, że omijamy metropolie, Nantes warte było wyjątku.
MOANA OBSŁUGUJE GĄSIENICĘ
Z powodu podwójnego zwiedzania wystawy (raz Beata, raz my z Moaną) niezbyt daleko odjechaliśmy od miasta i na noc zatrzymaliśmy się na Campingu miejskim w Machecoul gdzie wszystko okazało się idealne. Do dyspozycji mieliśmy korty, nasze miejsce przylegało do niewielkiej rzeki, w której wolnym nurcie Moana łowiła ryby prawie z namiotu. Postanowiliśmy więc zostać na nim dwie noce. Moana najpierw karmiła kaczki, potem przepędzała ptaki, które zjadały jedzenie Dudy, ale co najlepsze złowiła malutkiego suma co zezłościło sąsiadów, którzy cały dzień moczyli kije po nic. Poszliśmy też na spacer po miasteczku i graliśmy dwa razy w tenisa.
ŁOWI SIĘ MIKRO SUMA
Jadąc na południe, w południe zatrzymaliśmy się w Les Sables d'Olonnes, porcie bardzo jachtowym i znanym z regat dookoła świata samotników, bez zawijania do portów i pomocy, skąd startują i tu kończą. Rozłożeni na trawiastej wydmie zajadaliśmy smakołyki patrząc rozmarzeni w ocean.
LUNCH W SABLES D'OLONNES, BRAMA W LA ROCHELLE I WYDAWNICTWO VIRGILA
Co jak co, ale miasta La Rochelle, kiedyś bastionu protestantów francuskich, na swojej trasie omijać nie należy. Jest pod każdym względem urocze, ma atmosferę i jest co zwiedzać. My w nim już byliśmy, każde z nas osobno, lecz wtedy ja skoncentrowany byłem na jachtach (Targi Le Grand Pavois), a Beatka, będąc dzieckiem zapewne na lodach.
Złaziliśmy miasto wzdłuż i wszerz, Moana głównie w celu zakupienia komiksu Virgila (stamtąd pochodzi), co jej się udało.
LA ROCHELLE - KLEJNOCIK. TAM PO PRAWEJ U GÓRY LAS NA MORZU? TAK, MASZTÓW!
Tak, francuskie miasta nadmorskie korzystają z dogodnego i pięknego skalistego nabrzeża, więc zanim człowiek stworzy swoje piękno, natura już to zrobiła wcześniej. Takie było La Rochelle, Saint Malo czy Roscoff.
Zanim jednak technologie pozwoliły na dowolne położenia portów, ten w mieście Rochefort, położony 15 km wewnątrz lądu, przez co chroniony jak żaden wtedy, stał się główną siedzibą arsenału i francuskiej floty żeglownej. Mimo tego Anglicy znaleźli metodę na zakłócenie jego działania puszczając w wąskie wejście do portu statki i barki naładowane prochem i wysadzając je.  Francuzi zbudowali więc na sąsiadujących wysepkach forty, które znacznie podnosiły bezpieczeństwo, jednak w tej siatce ostrzału była dziura pomiędzy wyspami d'Oleron i d'Aix.
Powstał wtedy szalony projekt króla Słońce aby wybudować fort na środku wody. Konstruktorzy odwiedli go jednak od niego tłumacząc, że prędzej człowiek znajdzie się na księżycu niż powstanie w tym miejscu takie szaleństwo. Projekt porzucono i dopiero sto lat później Napoleon odrodził go na nowo, ale już nie za jego władzy, po wielu przerwach i perypetiach fort wybudowano i w 1859 roku umieszczono w nim działa. Kłopoty jednak trwały dalej i jeszcze 10 lat było potrzeba aby w 1869 roku podpisano protokół odbioru i powstał Fort Boyard. Była to stojąca w morzu forteca 43 na 12 metrów, wysokości 20 metrów, mogąca pomieścić 250 żołnierzy z zaopatrzeniem wystarczającym na 2 miesiące. Brawo! Sto lat przed lotem na księżyc się udało.
Nawet dwa brawa, ponieważ okazało się, że w międzyczasie zasięg dział się wydłużył i fort stał się bezużyteczny. Służył wprawdzie przez chwilę jako więzienie, generalnie jednak został przez armię porzucony, działa poszły na złom, pojawiły się nawet pomysły aby fort rozebrać.
FORT BOYARD RÓWNIE ZNANY I RÓWNIE PO NIC JAK WIEŻA EIFFEL'A
Uznany w 1950 roku za zabytek, fort przechodził z rąk do rąk, aby w końcu stać się własnością Departamentu Charente-Maritime, który go odrestaurował w celu kręcenia w nim programów telewizyjnych znanych dziś na całym świecie. Dzięki nim, we Francji Fort Boyard jest równie znany jak wieża Eiffla, a Moana tak zakochała się w programie, że postanowiła być sławna tylko po to, aby wziąć w nim udział (zarezerwowany dla celebrytów).
Tyle o głupocie ludzkiej, choć inny taki fort "po nic" widzieliśmy w USA na zachód od Florydy. Był to Fort Dry Tortugas (pisaliśmy o nim). Też nigdy z niego nie wystrzelono. Hehe.
Po nocy na tym samym campingu na cały dzień pojechaliśmy na wyspę d'Oléron będącą krainią... ostryg. Nie będę o nich pisał aby nie męczyć. Innym celem była wycieczka wokół Fortu Boyard właśnie. Była to miła przejażdżka po morzu, najpierw ze względu na odpływ płaskodenką z plaży do statku, potem nim dalej. Fort robi wrażenie, dawno nie widziałem tak durnowatego pomysłu. Cóż, wieża Eiffla też nim była, a dziś proszę - symbol Paryża.
Zwiedziliśmy wyspę, trafiliśmy nawet na fiestę, którą przypływ rozdzielił i uczestnicy musieli brodzić po kolana w wodzie.
ŻELAZNY KRZYŻ, KOLOROWE DOMKI I OSTRYGI WYSPY D'OLÉRON
Camping miejski w Rochefort był świetnie położony, dwa kroki od centrum, muzeum marynarki, dłuuuugiego budynku, w którym produkowano liny, oraz repliki fregaty L'Hermione, będącej nie lada atrakcją.
L'HERMIONE I STATUA - DWA PRODUKTY MADE IN FRANCE
Zwiedzanie zajęło nam cały dzień, fregaty tylko chwilę, ale atelier rozłożonych wokół niej, gdzie produkowano wszystko na starą modłę, włącznie z linami, żaglami, wszystkimi okuciami w kuźni itd., dużo dłużej.
DŁUUUGA LINOWNIA I JAK SIĘ ROBI U KOWALA USZKO
Obok znów był pomysł cud, na masztach à la fregata, zrobiono niebywały park linowy, gdzie będąc cały czas zaczepionym pasem bezpieczeństwa można pokonywać trasy różnej trudności. Oczywiście Moana nie omieszkała wleźć wszędzie tam, gdzie jej pozwolono.
MOANA W NIETYPOWYM PARKU LINOWYM
Nas wszystkich jednak najbardziej zainteresowało muzeum, do którego wpuszczano z ... psem. Było to prywatne muzeum dawnego handlu (Musée d'anciens commerces). Nie mieliśmy pojęcia o co chodzi, ale ponieważ miało najwyższe oceny, postanowiliśmy je zwiedzić. Otóż był to rodzaj witryn wszelkiej maści sklepów i usług tak jak one wyglądały na początku XX wieku. Od szewca, fryzjera, dentysty przechodziło się do spożywczego, piekarza i rzeźnika, u którego leżały na posadce trociny (aby nie ślizgać się po krwi), fotografa i lekarza, dalej do apteki, warzywnego i piwowara.
WITRYN NIEZLICZONE ILOŚCI
FOTOGRAF, FRYZJER I NASIENNY
Wszędzie na ścianach były afisze i reklamy z epoki (podobno największa kolekcja na świecie).
REKLAMY ŚWIETNE, ZWŁASZCZA WZORY FAŁSZYWYCH KOŁNIERZYKÓW I RODZAJÓW PARASOLI
FRANCUSKI BAR SIĘ PRAWIE NIE ZMIENIŁ, APTEKA I SZEWC TAK
Wszystkich uradowała dawna klasa szkolna, w której pisaliśmy stalówkami maczanymi w kałamarzach i skąd Moana wyszła cała umorusana atramentem.
W SZKOLE WSTĘPNA MEDYCYNA I ZŁA HIGIENA PIJAKÓW
KAŁAMARNICA I REGULAMIN SZKOLNY:
UCZNIOM SZKOŁY JEST ZABRONIONE:
1. PLUCIE NA PODŁOGĘ.
2. ŚLINIENIE PALCÓW W USTACH aby przewracać strony zeszytów i książek.
3. WKŁADANIE DO UCHA końcówki obsadki pióra czy ołówka.
4. WYCIERANIE TABLIC PLUJĄC NA NIE lub bezpośrednio językiem.
5. TRZYMANIE W USTACH obsadki pióra, ołówka, monet itp.
Niesamowite było zobaczyć w gazecie w kiosku stary artykuł: "Walczy się w Opolu (Oppeln) i Gliwicach (Gleiwitz) centrach niemieckiego przemysłu na Górnym Śląsku". Końca nie było i nie chciało się wychodzić.
WALCZY SIĘ W OPOLU I GLIWICACH WIĘC OBOK RZEŹNIA. BYŁA TEŻ NOWOCZESNA PRALKA
O zmroku trudno szuka się campingu, ale w końcu znaleźliśmy jakiś niebywały, prowadzony przez parę starych dziwaków, ubaw był z nimi po pachy. Po ostrygowej kolacji przespaliśmy noc i pojechaliśmy dalej.
Nie chcąc objeżdżać delty rzek Garonne i Dordogne aż do pierwszego mostu pod Bordeaux, ze zgładzonego w czasie wojny i nie odbudowanego Royan popłynęliśmy przez wodę promem do Point de Graves. Tam po lunchu zjedzonym na wydmach ruszyliśmy na południe  wzdłuż wybrzeża Atlantyku przez piękne lasy sosnowe. Dotarliśmy do Carcans Plage, miejsca gdzie byłem na wakacjach 35 lat temu. Chciałem pokazać Beacie niemożliwe, w środku sezonu niekończące się puste szerokie plaże z piasku jak mąka. Tak, Landy to miejsce wybitne dla szukających plażowania w dowolnej formie. Są przy campingach miejsca strzeżone, są miejsca dla golasów i dla deskarzy, są tam też spacery w nieskończoność i w samotności. Jak ja kiedyś, odeszliśmy od plaży strzeżonej i czym dalej oddalaliśmy się od cywilizacji tym bardziej malała liczba ludzi, aby na koniec w samotności oddać wolność Dudzie, która biegała jak szalona goniąc nadmorskie ptaki. W tym czasie Moana cały czas turlała się w falach, które czasem przysparzały mi dodatkowych siwych włosów, zwłaszcza, że pamiętałem, że co roku topi się tam kilka osób. Przeszliśmy kilka kilometrów, Moana o dziwo nie zmarzła - fakt, woda była nienaturalnie ciepła. Zadzwoniliśmy też do Paryża i dowiedzieliśmy się, że część ekipy sprzed 35 lat jest na campingu. Ciągle?
TAKIE PLAŻE W ŚRODKU SEZONU?
Spotkanie było miłe ze względu na potomstwo potomstwa, to już trzecia generacja campinguje w tym miejscu wśród tych samych sosen, których zielone korony na tle niebieskiego nieba tworzą tę niepowtarzalną atmosferę. Mają jak my nieustająco młode pędy, ale jak i nas ich korę już czas trochę zmiął. Porozmawialiśmy tylko chwilę, na campingu był komplet. Pojechaliśmy dalej, a oddalając się od oceanu z miejscami problemu już nie było.
Jadąc w stronę Hiszpanii, zatrzymaliśmy się jeszcze w tym samym co rok wcześniej miejscu w Arcachon na lunch i pognaliśmy na wydmę Piłata aby i Moana mogła zobaczyć to przesuwające się co roku piaskowe dziwadło.
W ARCACHON ODPŁYW I KNAJPKA Z GRĄ SŁÓW W NAZWIE
SKLEP Z RYBAMI I OWOCAMI MORZA JAKIEGO JESZCZE NIE WIDZIELIŚMY
MOANA TEŻ W KOŃCU NA WYDMIE PIŁATA
Po ostatniej nocy we Francji na campingu gdzie nie było nic, za to był bardzo drogi (nasza wina, nie należy szukać noclegu po nocy) znów naleźliśmy się w Hiszpanii. Zanim jednak to się stało zrobiliśmy niewyobrażalnie wielkie zakupy we Francji - cóż, nie można tego podważyć, jakość jedzenia we Francji przewyższa większość krajów, którym pozostają tylko ich regionalne specjały.
Tym razem nasze terminy zaczęły się zawężać, daty lotu Beaty i Moany do Polski i mojego promu na Teneryfę były ściśle określone zatrzymaliśmy się więc w połowie drogi do Sewilli, na świetnym campingu w Salamance (duży basen, korty), którą wprawdzie znamy, ale snucie się po której jest zawsze miłe.
SALAMANCA I SEWILLA. JA JEM MÓJ ULUBIONY BYCZY OGON.
Najlepszym jednak pomysłem była ostatnia noc w hotelu koło lotniska w Sewilli. Tam mogliśmy spokojnie przepakować bagaże, zapakować samochód na moją samotną przeprawę z Dudą i spędzić miły wieczór nie śpiesząc się rano, kiedy to dziewczyny, pozostawiając walizki w hotelu, mogły pojechać na cały następny dzień do miasta, a ja do południa spokojnie dojechać na prom do Huelvy.
Jedyną atrakcją tego wieczora było wyjście do knajpki nieopodal hotelu, która okazała się wyśmienita z małym dodatkiem - jazda Beaty na leżąco na krześle ciągniętym przez Dudę. Taka wieczorna burleska zakończona bez urazów.

Tak właśnie wyglądała nasza siedmiotygodniowa pętla po Francji z przejazdem przez Hiszpanię czyli 4.700 km
Piękno i bogactwo Francji, zwłaszcza to pisane historią jest przytłaczające. Prawdopodobnie w każdym jej departamencie jest więcej zamków niż w całej Polsce. Historycznie kiedyś emanowała więc korzysta z tego i dziś, a turystyka to drugie miejsce w PKB tego kraju.
Ile my do tego PKB dołożyliśmy wskazuje poniższa tabelka, która może dać wyobrażenie ile trzeba przygotować pieniędzy na taką podróż i w opisanych campingowych warunkach. Beatka od lat prowadzi rodzaj dziennika i z ciekawości wpisywała wszystkie wydatki w Euro:
Campingi i hotel
Zakupy jedzenie
Knajpki
Benzyna + mandat
 Zabytki
Różne inne
RAZEM
1.151
2.322
602
825 + 45
185
425
5.553
Różne inne, to wejściówki poza zabytkami i zakupy drobne. Mandat za prędkość - 86 km/h zamiast 80. Proszę zwrócić uwagę na brak kosztów autostrad, w Bretanii są za darmo, poza nią przemieszczaliśmy się drogami darmowymi. Dziwi nas też niska kwota wydatków za knajpki, cóż z psem jest to utrudnione, poza tym uwielbiamy nasze pikniki na trawie.
Oczywiście to nie całe nasze wydatki, do tych powyżej dochodzi prom i przelot Beaty z Moaną do Polski oraz kolonie Moany. Tak czy siak wychodzi 793 € na tydzień dla trzech osób czyli przygotowując taki wyjazd trzeba się liczyć z wydatkiem około 110 € dziennie. I tego mniej więcej trzeba się trzymać.
Pozdrawiamy wszystkich czytających, życzymy miłych podróży  i do następnego pisania.
BEATKA Z MOANĄ PRZEZ TYDZIEŃ RODZINNIE
A JA WIADOMO, BAGAŻE, PRANIE I STRZYŻENIE

Jeszcze kilka słów na koniec.
Dawno już nie było: "Moana powiedziała". Kiedyś cytowaliśmy jej śmieszne słowne wyczyny, dziś te śmiesznostki są już obrazem poczucia humoru dużej dziewczynki. Oto przykład:
Kontekst aby zrozumieć: ojciec jej ulubionej koleżanki, Raul, jest wegetarianinem.
Rozmawiamy przy kolacji o tym, że nie jemy ludzi, podobnie jak zwierzęta mięsożerne, które nie zjadają się miedzy sobą i jedzą głównie inne zwierzęta, które są roślinożerne. Więc my jemy krowy, owce, świnie, kozy, kury, króliki itd.
Na to Moana: to można by na kolację "zaprosić" Raula.
 

 

        
                          

    
    
     
    

      

     

Komentarze