STYCZEŃ 2018 - LA GOMERA



Witajcie - jest to próba przeniesienia naszego blogu. Damy znać czy się zdecydowaliśmy. 

Nasi Drodzy czytelnicy!
Kiedy w grudniu zacząłem pisać poniższy tekst nie wiedziałem, że miesiąc później operator internetowego bloga przekaże nam wiadomość o zaprzestaniu prowadzenia tych stron. Tak więc 31 marca 2018 roku nasza dziesięcioletnia publiczna opowieść o naszym życiu przestanie istnieć.
Jak to często bywa, niespodziewanie nasze wątpliwości o zasadności pisania dalej same się rozwiązały.  Ja zapewne będę kontynuował zapisy dla Moany - kiedyś jak dojrzeje ubawi się czytając o sobie i swoich rodzicach. To dobre rozwiązanie na rozmywające się życiowe detale. To pisanie pozwala też  spojrzeć na siebie po latach i na swoją drogę przez życie. To naprawdę już 10 lat minęło!
Jeszcze dokładnie nie wiemy co zrobimy. Ci, którzy przeżyli z nami te dziesięć lat, są może jeszcze zainteresowani tym jak ten serial się dalej potoczy. Prosimy pozostawić wiadomość na naszym mailu: d.lupo@wp.pl  Jeśli wrócimy na strony innego operatora roześlemy mailing z wiadomością.
Dziękujemy wszystkim za komentarze, miło było pisać wiedząc, że trochę rozbudzamy wyobraźnię, trochę przydajemy się jako przewodnik po ..., a trochę pokazujemy, że marzenia są jednak do zrealizowania.
Wielka buźka dla wszystkich od Dara, Beaty i Moany  

GRUDZIEŃ 2017
Coraz więcej osób prosi abym pisał dalej, a ja na to, że nie bardzo jest o czym, że tak niewiele się dzieje. Jest mi niezmiernie miło kiedy słyszę wtedy żeby kontynuować o czymkolwiek, że się czytelnicy zżyli z wydarzeniami naszego życia, z nami.
Tak się przyjęło, że opisywaliśmy wyłącznie naszą podróż, to ona mogła zainteresować wielu dzięki informacjom w opisach zawartych. Niewiele w nich było naszych komentarzy dotyczących otaczającego nas świata, rzadko pisaliśmy o polityce i o naszym stosunku do niej, omijaliśmy też oceny postaw, koncentrowaliśmy się bardziej na informacjach o nas dla odległej wtedy rodziny oraz na przekazie Moanie jej pierwszych lat życia, których nie będzie pamiętała (i nie pamięta). Nie odpowiadaliśmy też na zaczepki w komentarzach o nasz ateizm, łagodziliśmy traumatyczne opisy. Aż sam byłem zdziwiony kiedy ostatnio przeczytałem łagodny opis pirackiej napaści pomiędzy Granadą a Tobago - największą moją traumę tej wieloletniej podróży, trwającą z resztą do dziś (ta trauma).
Może przyszedł czas aby to zmienić i przekazać kilka refleksji z perspektywy, z której niewiele osób ma szczęście patrzeć na problemy tego świata. Jestem już mocno dojrzałym człowiekiem (58), mieszkałem w kilku krajach, odwiedziłem ich kilkadziesiąt, co daje mi jakieś prawo do mówienia o innej perspektywie patrzenia. Choć uważam, że podróże, wbrew wielu podobnym kretyńskim przysłowiom polskim, wcale nie kształcą. Większość ludzi nie przywozi z podróży niczego, no bo niby co przywieźć z pobytu w hotelu o świetnej nazwie i dopisku "All Inclusive" do niej,  położonego nawet w Tajlandii? Nawet samotne snucie się po jakimś obcym kraju będzie tylko namiastką, ślizganiem się po powierzchni. Na to przysłowiowe kształcenie się podróżami trzeba czasu, mieszkania wśród inności i czerpania garściami z jej głębi.
Na to czerpanie jednak trzeba więcej czasu, często i lata nie wystarczą.
Wielu ludzi mieszka w obcym dla siebie kraju nawet po kilka i dłużej lat, ale są tak zamknięci na otoczenie, ba nawet czasami i językiem po tych latach nie potrafią zawładnąć. Zachowują własne realia przebywając po prostu w innym kadrze. Znamy takich osobiście.
Umiejętność, a przede wszystkim chęć poznawania i obserwacji, a później wyciąganie z tego wniosków jest rzadkością. Ludzie, jak sama nazwa wskazuje (homo sapiens), potrafią rozumować czyli łączyć ze sobą poszczególne elementy i tworzyć jakiś obraz generalnie będący wektorową tych elementów. Jest w tym niewiele refleksji, dogłębnego przemyślenia. Krótko mówiąc - myślenie to nie jest ludzka specjalność. Oczywiście sprytniejsi potrafią ten fakt wykorzystać i to oni wiodą prym, ale kiedy się ma trochę dystansu (i tej perspektywy, o której pisałem powyżej) to oglądanie otaczającego nas świata jest niezłą zabawą.
Ja wiem, nieuchronność śmierci, krótkość życia, trudna codzienność w ludzkiej dżungli, tworzą słabość człowieka i jego podatność na wszelakie niby wartości od religii poczynając, poprzez reklamę i konsumpcję idąc, a na chęci władzy kończąc. Duchowości w tym za krzty, na nią nie ma przecież czasu, ale też większości główki nie starcza więc w konsekwencji i potrzeby tej duchowości brak.

DZIECKO
Nie, nie będę nudził o dzieciach, ich posiadanie to zwykły atawizm. Pies po pewnym czasie nie rozpoznaje swojego już dorosłego potomstwa, więc dlaczego i ludziom ma się to nie zdarzać? A jak wiemy, też się zdarza.
Dziecko ludzkie jest dużo dłużej zależne od rodziców więc choćby z tej racji jest do nich przywiązane. Jednak po rozstaniu rodziców często relacje dziecka z którymś z nich przypominają już te psie. Mam całą masę takich ( czy złych?) wzorców wokół siebie.
W krajach biednych ten atawizm jest jeszcze nie okiełznany, prymitywny. Dzieci są gwarantem bytu, przyszłości, a raczej przeżycia dla rodziców. Nie ma rent i emerytur, ani tym bardziej zabezpieczeń socjalnych czy służby zdrowia - jedynie dzieci mogą w jakiejś formie  zapewnić bezpieczeństwo starym ludziom.
Daleko jednak nie szukać, polska wieś jeszcze niedawno była taka sama, interesowna - piątka dzieci była standardem. Jedno na księdza, drugie do miasta, trzecie zapewne umrze (choroba, wypadek), czwarte pójdzie się kształcić, piąte zostanie na roli i zadba o rodziców. No i bezpieczna starość załatwiona.
Nie jednak o tym chciałem pisać, a o pewnym niedostrzeżonym bogactwie jakie wnosi do życia posiadanie dziecka, bogactwie obok którego większość ludzi przechodzi nie zastanawiając się nad jego wartością, nie widząc go.
Dzięki temu, że nie musiałem pracować od 45 roku życia (nie dlatego, że jestem aż tak bogaty, ale dlatego, że świadomość moich niewielkich potrzeb i docenienie innych wartości sprowokowała taką decyzję - o tym jednak innym razem) udało mi się oderwać od wszelakich elementów życia uznanych za standardowe. Udało mi się uciec od pracy, nie pracy jako takiej, uwielbiam pracować, ale od pracy wśród ludzi i ludzkich układów powodujących często jej jałowy tryb. Udało mi się uciec (a to już zupełnie) od wszelakiej polityki i jej również jałowego (a teraz w Polsce zwłaszcza) trybu, udało mi się uciec od szarej codzienności czyli przymusowych kontaktów z ludźmi, na które wcale nie miałem ochoty i które tworzyły właśnie tą szarugę nicości.
Dziecko moją idyllę przerwało, nie od razu jednak, dopiero kiedy dorosło do wieku szkolnego co wymusiło moje mentalne zbliżenie się do społeczeństwa. Jednak dopiero niedawno zrozumiałem, że dało mi w zamian szansę na zupełnie inny wgląd w człowieka.
Kiedyś moje relacje z dziećmi, rodziny czy przyjaciół, były złem koniecznym, to się wprawdzie nie zmieniło, zmienił się jednak mój stosunek do rodziców tych dzieci. Zacząłem obserwować relacje między dziećmi a rodzicami, no i małżeńskie w tym kontekście. Wcześniej nie miałem żadnej takiej potrzeby, no bo i bodźców było niewiele. Widziałem, jak każdy, tylko naszą wielowymiarowość powodowaną różnym środowiskiem, charakterem itd. Rzeczy do zrozumienia dość proste.
Dziś, dzięki Moanie i jej szkole, mogę obserwować budowę fundamentów każdego z nas, tą często pokrętność rodziców wykrzywiających od małego charaktery własnych dzieci próbując włożyć je we własne ramy i nadać im wyimaginowany przez siebie obraz. Oj, coraz mniej widzę mądrych ludzi wokół siebie - znów trzeba by wrócić do początku tekstu, brak czasu na obserwację, refleksję, szybka codzienność, a może móżdżku nie staje?
Miłość do własnych dzieci jest sprawą tak oczywistą, że niewielu rodziców zadaje sobie pytania o relacje z dziećmi w tej miłości, a tym bardziej o powody kiedy ta miłość staje się obiektem ich życia - już nie samo dziecko, ale miłość właśnie. Coś podejrzewam, że ta u niektórych nadmierna potrzeba tej miłości wypływa z braku równowagi pomiędzy miłością otrzymaną, a tą którą chce się dać, co gubi jej sedno i nie wiadomo już czy to bardziej miłość własna czy do kogoś. Konsekwencją takiej skrajności jest zanik zdrowego spojrzenia i koncentracja nad własnymi uczuciami, które są wtedy najważniejsze.
Ta prosta ocena nie znaczy, że jestem mistrzem w wychowywaniu mojej córki, ale obserwuję ją z pasją, a zdrowego rozsądku mi nie brakuje.
Moana ma w klasie nową koleżankę, którą matka wychowuje samotnie mieszkając z rodzicami nieopodal nas. Z początku Moana bardzo się tą dziewczynką zaopiekowała pamiętając pewnie swoje trudne początki bez znajomości hiszpańskiego. Koleżance było łatwiej, mówi bowiem po francusku, ale wiadomo, wszystko było dla niej nowe, a i hiszpański w szkole mocno jest już zaawansowany.
Jej matka bardzo się ucieszyła z tej relacji, my tym bardziej myśląc, że będziemy wozić dzieci na zmiany.
Szybko jednak nasze nadzieje okazały się płonne, w ich samochodzie dla Moany.... nie było miejsca. Otóż cała rodzina odwozi małą, brat (za kierownicą), matka, babcia i dziadek!  Pomyślałem wtedy, że zbyt się troszczą, ale pewnie szybko im to minie.
Po trzech miesiącach jest jeszcze gorzej. Matka odprowadza córkę do szkoły i stoją w objęciach aż do ostatniego dzwonka kiedy to zamykają bramę. Pomimo moich tłumaczeń, żeby nie odbierali dziecka po skończonych zajęciach o 16h15, tylko na przykład pół godziny później, dzieci wtedy bawią się na podwórku, rozmawiają wyłącznie po hiszpańsku, to pomoże i przyśpieszy naukę języka, a wyrywanie jej do domu gdzie wszyscy mówią po francusku i są sami dorośli nie pomaga też w wychowaniu i budowaniu relacji z innymi dziećmi (miałem wtedy na myśli złą na mnie Moanę, że musimy już jechać do domu, kiedy to zabawa na podwórku trwa w najlepsze). Co więcej jej córka to naprawdę zabawna dziewczynka, lubią się z Moaną i mają już swoją grupę przyjaciółek.
No i co? A gówno, matka czeka od 16h00 wpięta w parkan, żeby natychmiast po szkole zabrać dziecko do domu. O zajęciach pozaszkolnych nie wspomnę (Moana ma judo, chór i tenis). Ostatnio dziewczynki nie było w szkole przez trzy dni dlatego, że poleciała z matką do Belgii w sprawach zawodowych tejże. Mimo, że codziennie wozi je wujek lub babcia (matka boi się prowadzić taki duży samochód), to mała nie może sama zostać z nimi przez ten "aż tak długi" czas. Mama towarzyszy jej zawsze i wszędzie. To jest miłość? No chyba do siebie samej!
My biedni i wyrodni rodzice żyjemy zupełnie inaczej, czekamy na czas kiedy to Moana będzie już mogła wracać sama ze szkoły tramwajem i autobusem, a ona sama czeka już na przyszłe kolonie we Francji aby oderwać się na chwilę od nas. Choć Moana świetnie się uczy (ciągle te 10/10) to już widać, że według tej matki nie jest ewidentnie dobrym towarzystwem dla jej córki - jest zbyt niezależna i samodzielna, a to boli matki trzymające swoje dzieci pod kloszem własnej miłości lub miłości własnej. Nas ma zapewne za psycholi - hmm, gdyby jeszcze wiedziała jak czekamy na 18 urodziny Moany, które dadzą nam wolność powrotu na szerokie wody. To jeszcze tylko 9 lat!
Najlepsza przyjaciółka Moany ma matkę farmaceutkę po rozwodzie. Żyje z matką, z którą my się dość serdecznie kolegujemy, a dziewczynki spędzają ze sobą co drugi piątek kiedy przyjaciółka nie jest z ojcem. Dziewczynka podobnie jak Moana ma 9 lat, ale do dziś nie opuściła jeszcze wyspy. Miała szansę w zeszłym roku popłynąć promem z klasą na Gran Canaria na wycieczkę, ale mama się nie zgodziła mimo naszych starań. W tym roku takiej wycieczki nie będzie, tylko trzydniowy obóz w górach obok nas. W czasie zebrania matka zastrzegła sobie odwiedziny córki na obozie. Musielibyście widzieć pioruny wychodzące z moich oczu kiedy na nią spojrzałem! Okazało się, że odwiedziny nie są przewidziane, tak więc przyjaciółka Moany na obóz nie pojedzie, nie mówiąc o dziewczynce opisanej poprzednio, matka od razu nie wyraziła zgody na obóz...
Dla kontrprzykładu: Moana zażyczyła sobie odwiedzin w połowie minionych dwutygodniowych kolonii - na przyszły rok kategorycznie już nie chce żadnych wizyt. Dwa tygodnie cięgiem!, mówi.
Wniosek: mamy nienormalne dziecko, a sami jesteśmy szurnięci.  
A może coś o rodzicach razem? Coś z własnego podwórka.
Bardzo nie udał się pobyt mojego kuzyna z żoną i bliźniaczkami w czasie naszego ostatniego rejsu z Gwatemali do USA. Głównym powodem była nadmierna opiekuńczość matki, która dostawała spazmów kiedy to dziewczynki pływały, bo to albo rekin je pożre, albo zły wujek utopi (to ja) zabierając je daleko na rafę. "No bo wiesz, ja tak się o nie boję", usłyszałem.
Dziś już matka o swoje dzieci się nie boi choć czasu nie minęło zbyt wiele. W czasie rozwodu używa dzieci do najbardziej brudnych i podłych rozgrywek. Nadmierna miłość do dzieci została daleko w tyle za własną i tą do pieniędzy. Kochamy tylko siebie, co?
Te drobne przykłady pokazały jak ważną rzeczą jest wnikliwa obserwacja nie tylko świata wokół siebie, ale i siebie w relacji z tym światem, a zwłaszcza ze światem dzieci. Naprawdę jest łatwo patrzeć, ale widzieć już dużo trudniej. Do tego trzeba dystansu, to jest jednak umiejętność, którą można posiąść jedynie dzięki refleksji i próbom myślenia, które tak nam są obce. Dzięki Ci Moanko za te nowe wrażenia.

MĘŻCZYŹNI
Nie lubię mężczyzn (z wyjątkami), wolę kobiety (z wyjątkami) i to mimo, że to głównie kobiety są odpowiedzialne za to, że nie lubię tych pierwszych. Mężczyźni generalnie są wielkimi egoistami zapatrzonymi wyłącznie w siebie, tratującymi wszystko na swojej drodze, a słowo wszystko jest bardzo szeroko pojęte, od uczuć począwszy na słabszych kończąc. Większość poznanych przeze mnie facetów (nie chcę znów pisać dumnie brzmiące słowo: mężczyzn) była leniwymi życiowymi nieudacznikami niewiele znaczącymi bez swoich kobiet lub pełnymi kompleksów kurduplami.
Największą zakałą odpowiedzialną za ten stan rzeczy są bezmyślne matki i babcie. Te kobiety w swoim instynkcie wiedziały, że ich córki będą musiały borykać się kiedyś z rodzeniem dzieci, ich wychowaniem i od małego przysposabiały je do tej roli ucząc zaradności, czystości i dbania o rodzinę. Synów zazwyczaj traktowały łagodnie, bez szczególnych obowiązków powoli budując życiowe kaleki. Kiedy ich ojcowie lub system próbowali coś na nich wymusić to chłopcy uciekali na przykład w homoseksualizm (to tak dla żartu, choć i trochę prawda).
Mężczyzna miał złożyć nasienie i basta, no może jeszcze zadbać finansowo o rodzinę. To było jednak kiedyś, dziś kobieta potrafi to zrobić sama. Często więc wolą żyć same zamiast z popaprańcami. To tak jak lwy, których rola zawęża się jedynie do zapłodnienia, nie polują nawet, a mężczyźni przecież uważają się za coś lepszego niż zwierzęta.
Faceci generalnie są fajtłapami mającymi dwie lewe ręce do wszystkiego, a jak już radzą sobie ze stroną finansową to zapominają, że prócz robienia pieniędzy są inne w życiu wartości i do głowy im nie przyjedzie, że może ważniejsze. Zadziwiające są też w konsekwencji stosunki partnerskie tych związków, jakże często właśnie kiedy facet zarabia na rodzinę uważa, że jego zadanie na tym się kończy, a kobieta ma być matką, sprzątaczką, kucharką i praczką, a do tego jeszcze pociągającą kochanką. Często wszystko razem, a zwłaszcza to ostatnie nie może być spełnione, znajduje sobie wtedy taki kochankę gdzie indziej. Zapominają przy tym, że aby związek trwał musi być partnerstwo i przyjaźń, ale przede wszystkim wrażliwość na drugą osobę. Czyli wracamy do tematu różnicy pomiędzy patrzeniem i widzeniem.
Tego faceci jeszcze nie zrozumieli. Kobiety nie tylko chcą czuć się bezpiecznie, potrzebują przede wszystkim intencji no i odrobinę szaleństwa, ale z tym ostatnim to zupełnie u facetów krucho. Najłatwiej więc poderwać mężatkę, żonę tych facetów, dając jej odrobinę jednego i drugiego.

POLACY
Zadzwonił najemca naszych gruntów w Polsce. Mam je, podobnie jak dom tam od 25 lat. Przez te lata nie zżyłem się z nikim, jedynie z mieszkającymi tam przyjezdnymi.
Przez te 25 lat nie usłyszałem JEDNEGO dobrego słowa od kogokolwiek o kimkolwiek żyjącym w okolicy. To jest niepojęte - oni się tam wszyscy nienawidzą. Kiedy przypomnę sobie francuską wieś, ze sklepem będącym barem, kioskiem i pocztą, o lokalu w którym staruszkowie grają w szachy lub karty popijając Pastis i pozdrawiających serdecznie wchodzących, to aż nóż mi się w kieszeni otwiera. Skąd to się w moich wiejskich pobratymcach, często bardzo zamożnych wzięło?
Cóż, to temat rzeka, a raczej rzeką jest udowodnienie dlaczego jesteśmy tacy jacy jesteśmy. Za schamienie i skarłowacenie tego narodu wszyscy są odpowiedzialni, rozbiory, okupacja, komunizm, dziki kapitalizm po nim itd. Wszyscy inni. Nigdy my sami.
Mieszkałem wśród kilku narodów, najbardziej lubiłam Belgów i prawdę mówiąc najmniej jako naród lubię Polaków. Głównym powodem jest absolutny ich brak dystansu do samych siebie, próba choćby bycia zwykłym niewielkim narodem mającym swoje zwykłe, a nie specjalne, miejsce w tym świecie. Rozumienia, że ten świat na nas ani nie patrzy, ani z nas się nie śmieje jak to mówią gazety czy tłusto wydrukowane tytuły pierwszych stron internetowych - każdy kraj zajęty jest tylko sobą i swoimi problemami. Żaden też naród nie czuje się narodem wybranym. To trochę tak jak wielcy polscy celebryci, kiedy tylko miną granicę są nikim. Lubię Czechów.   
Poza tym bycie Polakiem - co to w tych czasach za przynależność? Wszystko to kwestia umowna i mentalny wybór. Myślę, że większość dzieci polskich świeżych emigrantów w Anglii czy Irlandii szybko przestała czuć się Polakami. Moana, zrodzona z polskich rodziców mówi, że jest Francuską, fakt, urodziła się we Francji i ma francuski paszport, nigdy jednak we Francji nie mieszkała. Jej aktualna przynależność to paszport, a z Polską, z wyjątkiem kilku osób, żadnych związków nie czuje. Z Hiszpanią też nie.
Zabawne, nie rozumie co to jest "duma narodowa". Jaka duma?
CZŁOWIEK MUSI SOBIE CZASAMI POLATAĆ - DZIĘKI WŁODZIU!
Tak, podczas pobytu Danusi i Włodka było wybitnie miło, a i Teneryfa z góry była dla nas wydarzeniem.

LA GOMERA
W listopadowe ferie Moany popłynęliśmy na tydzień na La Gomerę. Wyspa dla nas ważna historycznie, tam w porcie 29 grudnia 2007 roku powstała Moana. Potem był tam świetny sylwester i zabawa w mieście.
PORCIK NA LA GOMERA - DLA NAS BARDZO WAŻNY
W pięknej dolinie wynajęliśmy ostatni, położony w dziczy duży dom. Duży, ponieważ Aga z Irkiem mieli do nas dołączyć. Z przyczyn od nich zależnych nie dołączyli i ich bilety lotnicze i promowe poszły do kosza. Aby ratować nasz wydatek na dom w ostatniej chwili dokoptowaliśmy na część pobytu znajomych, parę polsko-hiszpańską z dziećmi. Dzieci były zachwycone, choć górskie wycieczki dały im się mocno we znaki.
LA GOMERA - PIECHUROM POLECAMY
NIEUSTAJĄCO POLECAMY
La Gomerę polecamy wszystkim zakochanym w górach. Szlaków jest nieskończona ilość, a wyspa, mimo pożaru głównego parku, zielona i urozmaicona. Są tam jeszcze miejsca kompletnie oderwane od cywilizacji, w których jakby czas się zatrzymał.
PORTRETY Z WYCIECZEK
W ODDALI TEIDE
PIKNIKI I SPOTKANIA

VOLVO
Mamy nowy samochód. Volvo oddało ducha. Kiedy się już z gąską witał i auto wszystko miało nowe z wyjątkiem automatycznej skrzyni, ta padła na sam koniec. Szrot wita.
Korowód był z zakupem nowego auta nie lada, pozostał wybór pomiędzy Volkswagenami, nowym Tiguan 7 miejsc i Californią, a Skodą Karoq. Na sam koniec dotrzymaliśmy sobie słowa nie kupując samochodu nowego i kupiliśmy z salonu samochód pokazowy (7 tys. euro taniej) Subaru Outback - ten sam kolor co Volvo, ten sam bagażnik, 4x4 permanentne jak to Subaru, automat oczywiście. Ze wszystkich bajerów nas najbardziej cieszy elektryczne siedzenie kierowcy z pamięcią ustawień (ja odwożę Moanę rano, a Beata ją przywozi po południu), a Moanę regulowanie w górę siedzenie pasażera - pozwala jej to na jeżdżenie z przodu. Podgrzewanie siedzeń zapewne mniej nam się przyda. Mamy też kratkę i gumę w bagażniku dla Dudy. Innym bajerem są dwie przednie kamery dzięki którym można nie dotykając ani hamulca, ani gazu jechać utrzymując prędkość samochodu przed sobą, hamuje, przyśpiesza sam.
Dla koneserów i miłośników aut dodam, że diesel jest typu boxer czyli po dwa cylindry w poziomie naprzeciw siebie, przez co brak jest wibracji, a dźwięk przypomina brzmienie mojego starego sześciocylindrowego Jeepa. Skrzynia też jest specyficzna, lineartronic - przy stałych obrotach samochód ciągle przyśpiesza. Nie ma biegów jakby.

ŚWIĘTA
Już po.
MIŁE ŚNIADANIE ŚWIĄTECZNE NA TARASIE, PREZENTY I TAŃCE
PREZENTÓW BEZ LIKU - MAMY SYRENĘ
CODZIENNIE ŁOWIĘ NOWĄ WĘDKĄ I ZJADAM CO WYŁOWIĘ!

SYLWESTER
Wreszcie, po kilku latach posuchy, była zabawa. Korzystając z pobytu mojej mamy, pozostawiliśmy młodość i starość razem i pojechaliśmy do Hotelu Las Aguilas położonego na szczycie wzgórza w Puerto de la Cruz. Wykupiliśmy dwa miejsca na sylwestrową galę. Na szczęście przewidując jakiś możliwy pogrzeb wziąłem ze sobą na Teneryfę czarny garnitur i krawat, taki obowiązywał bowiem na gali strój.
Dwunastoosobowy stół, do którego zostaliśmy przypisani, był bardzo ciekawy: od mojej lewej, para Francuzów (dużo powiedziane, ona - czarna jak smoła Kamerunka, on - wizjoner-medium, Rumun), potem starsza para z dużą różnicą wieku z Lanzarotte (ona - bardzo chciała tańczyć i podrygiwała bez przerwy, on - zesztywniał na krześle), dalej Hiszpanie z Sewilli (ona - bardzo miła, chciała rozmawiać, ale się nie dało ze względu na hałas i odległość, on - nieistniejący), następnie dwie Brazylijki i ich gospodarz z Teneryfy (one spasione jak trzeba, a on lowelas, też jak trzeba). Obok mnie czarująca i śliczna kobieta. Oczywiście mówię o Beacie.
2017/2018
Tak po cichu powiem, że wprawdzie miło jest widzieć oglądających się za własną żoną facetów, ale jeszcze jest milej kiedy robią to kobiety!
Wypas jedzeniowy był w sam raz aby nie czuć się oszukanym wygórowaną ceną gali:
na przystawkę podano krem z pulardy z truflami, potem medaliony z całej langusty na młodej sałacie i tatarze z mango,  aby popchać - sorbet z limonki polany sokiem z czerwonych pomarańczy na łożu z galaretki z zielonej herbaty, na danie główne serce polędwicy wołowej z prawdziwkami i różnymi dodatkami i, aby zakończyć, deser z białej czekolady i cytryny. Do tego podano biało wino z Chile oraz czerwone z regionu Ribera del Duero (co się chwali).
Czas upływał na rozmowach, a dania podawano do północy kiedy to wszyscy przenieśli się na wielki taras, skąd popijając szampana oglądaliśmy światła Puerto i okolic upstrzone sztucznymi ogniami. Po północy zaczęła się zabawa.  
Ciesząc się niezmiernie przyzwoitą muzyką królowaliśmy na parkiecie do trzeciej. Później nogi zaczęły nam odmawiać posłuszeństwa, a czy to zmęczenie było, czy alkohol to uczynił, tego do dziś nie wie nikt. O czwartej wyrzuciliśmy Moanę z babcią słodko śpiących na naszym łóżku i zalegliśmy nie od razu zapadając w zasłużony sen. Nowy Rok rozpoczęliśmy zacnie.


              

Komentarze

  1. Cześć .Bardzo podoba mi się kontynuacja :) polecam przyjemna lekturę przed snem. Pzdr Michal

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz