STYCZEŃ 2018 - LA GOMERA
Witajcie - jest to próba przeniesienia naszego blogu. Damy znać czy się zdecydowaliśmy.
Nasi Drodzy czytelnicy!
Kiedy w grudniu zacząłem pisać poniższy tekst nie
wiedziałem, że miesiąc później operator internetowego bloga
przekaże nam wiadomość o zaprzestaniu prowadzenia tych stron. Tak więc 31 marca
2018 roku nasza dziesięcioletnia publiczna opowieść o naszym życiu przestanie
istnieć.
Jak to często bywa, niespodziewanie nasze wątpliwości
o zasadności pisania dalej same się rozwiązały.
Ja zapewne będę kontynuował zapisy dla Moany - kiedyś jak dojrzeje ubawi się czytając o sobie i swoich rodzicach. To dobre rozwiązanie na
rozmywające się życiowe detale. To pisanie pozwala też spojrzeć na siebie po latach i na swoją drogę
przez życie. To naprawdę już 10 lat minęło!
Jeszcze dokładnie nie wiemy co zrobimy. Ci, którzy
przeżyli z nami te dziesięć lat, są może jeszcze zainteresowani tym jak ten
serial się dalej potoczy. Prosimy pozostawić wiadomość na naszym mailu:
d.lupo@wp.pl Jeśli wrócimy na strony
innego operatora roześlemy mailing z wiadomością.
Dziękujemy wszystkim za komentarze, miło było pisać
wiedząc, że trochę rozbudzamy wyobraźnię, trochę przydajemy się jako przewodnik
po ..., a trochę pokazujemy, że marzenia są jednak do zrealizowania.
Wielka buźka dla wszystkich od Dara, Beaty i
Moany
GRUDZIEŃ 2017
Coraz więcej osób prosi abym pisał dalej, a ja na to, że nie bardzo jest o czym, że tak
niewiele się dzieje. Jest mi niezmiernie miło kiedy słyszę wtedy żeby
kontynuować o czymkolwiek, że się czytelnicy zżyli z wydarzeniami naszego
życia, z nami.
Tak się przyjęło, że opisywaliśmy wyłącznie
naszą podróż, to ona mogła zainteresować
wielu dzięki informacjom w opisach zawartych. Niewiele w nich było naszych
komentarzy dotyczących otaczającego nas świata, rzadko pisaliśmy o polityce i o
naszym stosunku do niej, omijaliśmy też oceny postaw, koncentrowaliśmy się
bardziej na informacjach o nas dla odległej wtedy rodziny oraz na przekazie
Moanie jej pierwszych lat życia, których nie będzie pamiętała (i nie pamięta).
Nie odpowiadaliśmy też na zaczepki w komentarzach o nasz ateizm, łagodziliśmy
traumatyczne opisy. Aż sam byłem zdziwiony kiedy ostatnio przeczytałem łagodny
opis pirackiej napaści pomiędzy Granadą a Tobago - największą moją traumę tej
wieloletniej podróży, trwającą z resztą do dziś (ta trauma).
Może przyszedł czas aby to zmienić i przekazać
kilka refleksji z perspektywy, z której
niewiele osób ma szczęście patrzeć na problemy tego świata. Jestem już mocno
dojrzałym człowiekiem (58), mieszkałem w kilku krajach, odwiedziłem ich
kilkadziesiąt, co daje mi jakieś prawo do mówienia o innej perspektywie
patrzenia. Choć uważam, że podróże, wbrew wielu podobnym kretyńskim przysłowiom
polskim, wcale nie kształcą. Większość ludzi nie przywozi z podróży niczego, no
bo niby co przywieźć z pobytu w hotelu o świetnej nazwie i dopisku "All
Inclusive" do niej, położonego
nawet w Tajlandii? Nawet samotne snucie się po jakimś obcym kraju będzie tylko
namiastką, ślizganiem się po powierzchni. Na to przysłowiowe kształcenie się
podróżami trzeba czasu, mieszkania wśród inności i czerpania garściami z jej
głębi.
Na to czerpanie jednak trzeba więcej czasu,
często i lata nie wystarczą.
Wielu ludzi mieszka w obcym dla siebie kraju
nawet po kilka i dłużej lat, ale są tak zamknięci na otoczenie, ba nawet
czasami i językiem po tych latach nie potrafią zawładnąć. Zachowują własne
realia przebywając po prostu w innym kadrze. Znamy takich osobiście.
Umiejętność, a przede wszystkim chęć poznawania
i obserwacji, a później wyciąganie z
tego wniosków jest rzadkością. Ludzie, jak sama nazwa wskazuje (homo sapiens),
potrafią rozumować czyli łączyć ze sobą poszczególne elementy i tworzyć jakiś
obraz generalnie będący wektorową tych elementów. Jest w tym niewiele
refleksji, dogłębnego przemyślenia. Krótko mówiąc - myślenie to nie jest ludzka
specjalność. Oczywiście sprytniejsi potrafią ten fakt wykorzystać i to oni
wiodą prym, ale kiedy się ma trochę dystansu (i tej perspektywy, o której
pisałem powyżej) to oglądanie otaczającego nas świata jest niezłą zabawą.
Ja wiem, nieuchronność śmierci, krótkość życia, trudna codzienność w ludzkiej dżungli,
tworzą słabość człowieka i jego podatność na wszelakie niby wartości od religii
poczynając, poprzez reklamę i konsumpcję idąc, a na chęci władzy kończąc.
Duchowości w tym za krzty, na nią nie ma przecież czasu, ale też większości
główki nie starcza więc w konsekwencji i potrzeby tej duchowości brak.
DZIECKO
Nie, nie będę nudził o dzieciach, ich posiadanie
to zwykły atawizm. Pies po pewnym czasie nie rozpoznaje swojego już dorosłego
potomstwa, więc dlaczego i ludziom ma się to nie zdarzać? A jak wiemy, też się
zdarza.
Dziecko ludzkie jest dużo dłużej zależne od
rodziców więc choćby z tej racji jest do
nich przywiązane. Jednak po rozstaniu rodziców często relacje dziecka z którymś
z nich przypominają już te psie. Mam całą masę takich ( czy złych?) wzorców
wokół siebie.
W krajach biednych ten atawizm jest jeszcze nie
okiełznany, prymitywny. Dzieci są gwarantem bytu, przyszłości, a raczej
przeżycia dla rodziców. Nie ma rent i
emerytur, ani tym bardziej zabezpieczeń socjalnych czy służby zdrowia - jedynie
dzieci mogą w jakiejś formie zapewnić
bezpieczeństwo starym ludziom.
Daleko jednak nie szukać, polska wieś jeszcze
niedawno była taka sama, interesowna - piątka dzieci była standardem. Jedno na
księdza, drugie do miasta, trzecie zapewne umrze (choroba, wypadek), czwarte
pójdzie się kształcić, piąte zostanie na
roli i zadba o rodziców. No i bezpieczna starość załatwiona.
Nie jednak o tym chciałem pisać, a o pewnym
niedostrzeżonym bogactwie jakie wnosi do życia posiadanie dziecka, bogactwie
obok którego większość ludzi przechodzi
nie zastanawiając się nad jego wartością, nie widząc go.
Dzięki temu, że nie musiałem pracować od 45 roku
życia (nie dlatego, że jestem aż tak bogaty, ale dlatego, że świadomość moich
niewielkich potrzeb i docenienie innych wartości sprowokowała taką decyzję - o
tym jednak innym razem) udało mi się oderwać od wszelakich elementów życia uznanych za standardowe. Udało mi się uciec
od pracy, nie pracy jako takiej, uwielbiam pracować, ale od pracy wśród ludzi i
ludzkich układów powodujących często jej jałowy tryb. Udało mi się uciec (a to
już zupełnie) od wszelakiej polityki i jej również jałowego (a teraz w Polsce
zwłaszcza) trybu, udało mi się uciec od szarej codzienności czyli przymusowych
kontaktów z ludźmi, na które wcale nie miałem ochoty i które tworzyły właśnie
tą szarugę nicości.
Dziecko moją idyllę przerwało, nie od razu
jednak, dopiero kiedy dorosło do wieku szkolnego co wymusiło moje mentalne zbliżenie się do społeczeństwa. Jednak
dopiero niedawno zrozumiałem, że dało mi w zamian szansę na zupełnie inny wgląd
w człowieka.
Kiedyś moje relacje z dziećmi, rodziny czy
przyjaciół, były złem koniecznym, to się
wprawdzie nie zmieniło, zmienił się jednak mój stosunek do rodziców tych
dzieci. Zacząłem obserwować relacje między dziećmi a rodzicami, no i małżeńskie
w tym kontekście. Wcześniej nie miałem żadnej takiej potrzeby, no bo i bodźców
było niewiele. Widziałem, jak każdy, tylko naszą wielowymiarowość powodowaną
różnym środowiskiem, charakterem itd. Rzeczy do zrozumienia dość proste.
Dziś, dzięki Moanie i jej szkole, mogę
obserwować budowę fundamentów każdego z
nas, tą często pokrętność rodziców wykrzywiających od małego charaktery
własnych dzieci próbując włożyć je we własne ramy i nadać im wyimaginowany
przez siebie obraz. Oj, coraz mniej widzę mądrych ludzi wokół siebie - znów
trzeba by wrócić do początku tekstu, brak czasu na obserwację, refleksję,
szybka codzienność, a może móżdżku nie staje?
Miłość do własnych dzieci jest sprawą tak
oczywistą, że niewielu rodziców zadaje
sobie pytania o relacje z dziećmi w tej miłości, a tym bardziej o powody kiedy
ta miłość staje się obiektem ich życia - już nie samo dziecko, ale miłość
właśnie. Coś podejrzewam, że ta u niektórych nadmierna potrzeba tej miłości
wypływa z braku równowagi pomiędzy miłością otrzymaną, a tą którą chce się dać,
co gubi jej sedno i nie wiadomo już czy to bardziej miłość własna czy do kogoś.
Konsekwencją takiej skrajności jest zanik zdrowego spojrzenia i koncentracja
nad własnymi uczuciami, które są wtedy najważniejsze.
Ta prosta ocena nie znaczy, że jestem mistrzem w
wychowywaniu mojej córki, ale obserwuję
ją z pasją, a zdrowego rozsądku mi nie brakuje.
Moana ma w klasie nową koleżankę, którą matka wychowuje samotnie mieszkając z rodzicami
nieopodal nas. Z początku Moana bardzo się tą dziewczynką zaopiekowała
pamiętając pewnie swoje trudne początki bez znajomości hiszpańskiego. Koleżance
było łatwiej, mówi bowiem po francusku, ale wiadomo, wszystko było dla niej
nowe, a i hiszpański w szkole mocno jest już zaawansowany.
Jej matka bardzo się ucieszyła z tej relacji, my
tym bardziej myśląc, że będziemy wozić dzieci na zmiany.
Szybko jednak nasze nadzieje okazały się płonne,
w ich samochodzie dla Moany.... nie było miejsca. Otóż cała rodzina odwozi małą, brat (za kierownicą),
matka, babcia i dziadek! Pomyślałem
wtedy, że zbyt się troszczą, ale pewnie szybko im to minie.
Po trzech miesiącach jest jeszcze gorzej. Matka
odprowadza córkę do szkoły i stoją w
objęciach aż do ostatniego dzwonka kiedy to zamykają bramę. Pomimo moich
tłumaczeń, żeby nie odbierali dziecka po skończonych zajęciach o 16h15, tylko
na przykład pół godziny później, dzieci wtedy bawią się na podwórku, rozmawiają
wyłącznie po hiszpańsku, to pomoże i przyśpieszy naukę języka, a wyrywanie jej
do domu gdzie wszyscy mówią po francusku i są sami dorośli nie pomaga też w
wychowaniu i budowaniu relacji z innymi dziećmi (miałem wtedy na myśli złą na
mnie Moanę, że musimy już jechać do domu, kiedy to zabawa na podwórku trwa w
najlepsze). Co więcej jej córka to naprawdę zabawna dziewczynka, lubią się z
Moaną i mają już swoją grupę przyjaciółek.
No i co? A gówno, matka czeka od 16h00 wpięta w
parkan, żeby natychmiast po szkole zabrać dziecko do domu. O zajęciach
pozaszkolnych nie wspomnę (Moana ma judo, chór i tenis). Ostatnio dziewczynki nie było w szkole przez trzy dni
dlatego, że poleciała z matką do Belgii w sprawach zawodowych tejże. Mimo, że
codziennie wozi je wujek lub babcia (matka boi się prowadzić taki duży
samochód), to mała nie może sama zostać z nimi przez ten "aż tak
długi" czas. Mama towarzyszy jej zawsze i wszędzie. To jest miłość? No
chyba do siebie samej!
My biedni i wyrodni rodzice żyjemy zupełnie
inaczej, czekamy na czas kiedy to Moana będzie już mogła wracać sama ze szkoły
tramwajem i autobusem, a ona sama czeka już na przyszłe kolonie we Francji aby
oderwać się na chwilę od nas. Choć Moana świetnie się uczy (ciągle te 10/10) to
już widać, że według tej matki nie jest ewidentnie dobrym towarzystwem dla jej
córki - jest zbyt niezależna i
samodzielna, a to boli matki trzymające swoje dzieci pod kloszem własnej
miłości lub miłości własnej. Nas ma zapewne za psycholi - hmm, gdyby jeszcze
wiedziała jak czekamy na 18 urodziny Moany, które dadzą nam wolność powrotu na
szerokie wody. To jeszcze tylko 9 lat!
Najlepsza przyjaciółka Moany ma matkę
farmaceutkę po rozwodzie. Żyje z matką, z którą my się dość serdecznie kolegujemy, a dziewczynki spędzają ze sobą co
drugi piątek kiedy przyjaciółka nie jest z ojcem. Dziewczynka podobnie jak
Moana ma 9 lat, ale do dziś nie opuściła jeszcze wyspy. Miała szansę w zeszłym
roku popłynąć promem z klasą na Gran Canaria na wycieczkę, ale mama się nie
zgodziła mimo naszych starań. W tym roku takiej wycieczki nie będzie, tylko
trzydniowy obóz w górach obok nas. W czasie zebrania matka zastrzegła sobie
odwiedziny córki na obozie. Musielibyście widzieć pioruny wychodzące z moich
oczu kiedy na nią spojrzałem! Okazało się, że odwiedziny nie są przewidziane,
tak więc przyjaciółka Moany na obóz nie pojedzie, nie mówiąc o dziewczynce
opisanej poprzednio, matka od razu nie wyraziła zgody na obóz...
Dla kontrprzykładu: Moana zażyczyła sobie odwiedzin w połowie minionych
dwutygodniowych kolonii - na przyszły rok kategorycznie już nie chce żadnych
wizyt. Dwa tygodnie cięgiem!, mówi.
Wniosek: mamy nienormalne dziecko, a sami
jesteśmy szurnięci.
A może coś o rodzicach razem? Coś z własnego
podwórka.
Bardzo nie udał się pobyt mojego kuzyna z żoną i
bliźniaczkami w czasie naszego ostatniego rejsu z Gwatemali do USA. Głównym powodem była nadmierna opiekuńczość matki,
która dostawała spazmów kiedy to dziewczynki pływały, bo to albo rekin je
pożre, albo zły wujek utopi (to ja) zabierając je daleko na rafę. "No bo
wiesz, ja tak się o nie boję", usłyszałem.
Dziś już matka o swoje dzieci się nie boi choć
czasu nie minęło zbyt wiele. W czasie rozwodu używa dzieci do najbardziej
brudnych i podłych rozgrywek. Nadmierna miłość do dzieci została daleko w tyle
za własną i tą do pieniędzy. Kochamy tylko siebie, co?
Te drobne przykłady pokazały jak ważną rzeczą
jest wnikliwa obserwacja nie tylko świata wokół siebie, ale i siebie w relacji z tym światem, a zwłaszcza ze światem
dzieci. Naprawdę jest łatwo patrzeć, ale widzieć już dużo trudniej. Do tego
trzeba dystansu, to jest jednak umiejętność, którą można posiąść jedynie dzięki
refleksji i próbom myślenia, które tak nam są obce. Dzięki Ci Moanko za te nowe
wrażenia.
MĘŻCZYŹNI
Nie lubię mężczyzn (z wyjątkami), wolę kobiety
(z wyjątkami) i to mimo, że to głównie
kobiety są odpowiedzialne za to, że nie lubię tych pierwszych. Mężczyźni
generalnie są wielkimi egoistami zapatrzonymi wyłącznie w siebie, tratującymi
wszystko na swojej drodze, a słowo wszystko jest bardzo szeroko pojęte, od
uczuć począwszy na słabszych kończąc. Większość poznanych przeze mnie facetów
(nie chcę znów pisać dumnie brzmiące słowo: mężczyzn) była leniwymi życiowymi
nieudacznikami niewiele znaczącymi bez swoich kobiet lub pełnymi kompleksów
kurduplami.
Największą zakałą odpowiedzialną za ten stan
rzeczy są bezmyślne matki i babcie. Te kobiety w swoim instynkcie wiedziały, że
ich córki będą musiały borykać się
kiedyś z rodzeniem dzieci, ich wychowaniem i od małego przysposabiały je do tej
roli ucząc zaradności, czystości i dbania o rodzinę. Synów zazwyczaj traktowały
łagodnie, bez szczególnych obowiązków powoli budując życiowe kaleki. Kiedy ich
ojcowie lub system próbowali coś na nich wymusić to chłopcy uciekali na
przykład w homoseksualizm (to tak dla żartu, choć i trochę prawda).
Mężczyzna miał złożyć nasienie i basta, no może
jeszcze zadbać finansowo o rodzinę. To było jednak kiedyś, dziś kobieta potrafi
to zrobić sama. Często więc wolą żyć same zamiast z popaprańcami. To tak jak
lwy, których rola zawęża się jedynie do zapłodnienia, nie polują nawet, a
mężczyźni przecież uważają się za coś lepszego niż zwierzęta.
Faceci generalnie są fajtłapami mającymi dwie
lewe ręce do wszystkiego, a jak już radzą sobie ze stroną finansową to
zapominają, że prócz robienia pieniędzy
są inne w życiu wartości i do głowy im nie przyjedzie, że może ważniejsze.
Zadziwiające są też w konsekwencji stosunki partnerskie tych związków, jakże
często właśnie kiedy facet zarabia na rodzinę uważa, że jego zadanie na tym się
kończy, a kobieta ma być matką, sprzątaczką, kucharką i praczką, a do tego
jeszcze pociągającą kochanką. Często wszystko razem, a zwłaszcza to ostatnie
nie może być spełnione, znajduje sobie wtedy taki kochankę gdzie indziej.
Zapominają przy tym, że aby związek trwał musi być partnerstwo i przyjaźń, ale
przede wszystkim wrażliwość na drugą osobę. Czyli wracamy do tematu różnicy
pomiędzy patrzeniem i widzeniem.
Tego faceci jeszcze nie zrozumieli. Kobiety nie
tylko chcą czuć się bezpiecznie, potrzebują przede wszystkim intencji no i
odrobinę szaleństwa, ale z tym ostatnim to zupełnie u facetów krucho. Najłatwiej więc poderwać mężatkę, żonę
tych facetów, dając jej odrobinę jednego i drugiego.
POLACY
Zadzwonił najemca naszych gruntów w Polsce. Mam
je, podobnie jak dom tam od 25 lat. Przez te lata nie zżyłem się z nikim,
jedynie z mieszkającymi tam przyjezdnymi.
Przez te 25 lat nie usłyszałem JEDNEGO dobrego
słowa od kogokolwiek o kimkolwiek żyjącym w okolicy. To jest niepojęte - oni
się tam wszyscy nienawidzą. Kiedy przypomnę sobie francuską wieś, ze sklepem
będącym barem, kioskiem i pocztą, o lokalu w którym staruszkowie grają w szachy
lub karty popijając Pastis i pozdrawiających serdecznie wchodzących, to aż nóż
mi się w kieszeni otwiera. Skąd to się w moich wiejskich pobratymcach, często bardzo
zamożnych wzięło?
Cóż, to temat rzeka, a raczej rzeką jest
udowodnienie dlaczego jesteśmy tacy jacy jesteśmy. Za schamienie i
skarłowacenie tego narodu wszyscy są odpowiedzialni, rozbiory, okupacja,
komunizm, dziki kapitalizm po nim itd. Wszyscy inni. Nigdy my sami.
Mieszkałem wśród kilku narodów, najbardziej lubiłam Belgów i prawdę mówiąc najmniej
jako naród lubię Polaków. Głównym powodem jest absolutny ich brak dystansu do
samych siebie, próba choćby bycia zwykłym niewielkim narodem mającym swoje
zwykłe, a nie specjalne, miejsce w tym świecie. Rozumienia, że ten świat na nas ani nie patrzy,
ani z nas się nie śmieje jak to mówią
gazety czy tłusto wydrukowane tytuły pierwszych stron internetowych - każdy
kraj zajęty jest tylko sobą i swoimi problemami. Żaden też naród nie czuje się
narodem wybranym. To trochę tak jak wielcy polscy celebryci, kiedy tylko miną
granicę są nikim. Lubię Czechów.
Poza tym bycie Polakiem - co to w tych czasach
za przynależność? Wszystko to kwestia umowna i mentalny wybór. Myślę, że większość dzieci polskich świeżych
emigrantów w Anglii czy Irlandii szybko przestała czuć się Polakami. Moana,
zrodzona z polskich rodziców mówi, że jest Francuską, fakt, urodziła się we
Francji i ma francuski paszport, nigdy jednak we Francji nie mieszkała. Jej
aktualna przynależność to paszport, a z Polską, z wyjątkiem kilku osób, żadnych
związków nie czuje. Z Hiszpanią też nie.
Zabawne, nie rozumie co to jest "duma narodowa". Jaka duma?
Tak, podczas pobytu Danusi i Włodka było wybitnie miło, a i Teneryfa z
góry była dla nas wydarzeniem.
LA GOMERA
W listopadowe ferie Moany popłynęliśmy na tydzień
na La Gomerę. Wyspa dla nas ważna historycznie, tam w porcie 29 grudnia 2007
roku powstała Moana. Potem był tam świetny sylwester i zabawa w mieście.
W pięknej dolinie wynajęliśmy ostatni, położony
w dziczy duży dom. Duży, ponieważ Aga z Irkiem mieli do nas dołączyć. Z przyczyn
od nich zależnych nie dołączyli i ich bilety lotnicze i promowe poszły do
kosza. Aby ratować nasz wydatek na dom w ostatniej chwili dokoptowaliśmy na
część pobytu znajomych, parę polsko-hiszpańską z dziećmi. Dzieci były
zachwycone, choć górskie wycieczki dały
im się mocno we znaki.
La Gomerę polecamy wszystkim zakochanym w górach. Szlaków jest nieskończona ilość, a wyspa, mimo
pożaru głównego parku, zielona i urozmaicona. Są tam jeszcze miejsca kompletnie
oderwane od cywilizacji, w których jakby czas się zatrzymał.
VOLVO
Mamy nowy samochód. Volvo oddało ducha. Kiedy
się już z gąską witał i auto wszystko miało nowe z wyjątkiem automatycznej
skrzyni, ta padła na sam koniec. Szrot wita.
Korowód był z zakupem nowego auta nie lada,
pozostał wybór pomiędzy Volkswagenami,
nowym Tiguan 7 miejsc i Californią, a Skodą Karoq. Na sam koniec dotrzymaliśmy
sobie słowa nie kupując samochodu nowego i kupiliśmy z salonu samochód pokazowy
(7 tys. euro taniej) Subaru Outback - ten sam kolor co Volvo, ten sam bagażnik,
4x4 permanentne jak to Subaru, automat oczywiście. Ze wszystkich bajerów nas najbardziej
cieszy elektryczne siedzenie kierowcy z pamięcią ustawień (ja odwożę Moanę
rano, a Beata ją przywozi po południu), a Moanę regulowanie w górę siedzenie
pasażera - pozwala jej to na jeżdżenie z przodu. Podgrzewanie siedzeń zapewne
mniej nam się przyda. Mamy też kratkę i gumę w bagażniku dla Dudy. Innym
bajerem są dwie przednie kamery dzięki którym można nie dotykając ani hamulca,
ani gazu jechać utrzymując prędkość samochodu przed sobą, hamuje, przyśpiesza sam.
Dla koneserów i miłośników aut dodam, że diesel jest typu boxer czyli po dwa
cylindry w poziomie naprzeciw siebie, przez co brak jest wibracji, a dźwięk
przypomina brzmienie mojego starego sześciocylindrowego Jeepa. Skrzynia też
jest specyficzna, lineartronic - przy stałych obrotach samochód ciągle
przyśpiesza. Nie ma biegów jakby.
ŚWIĘTA
Już po.
SYLWESTER
Wreszcie, po kilku latach posuchy, była zabawa.
Korzystając z pobytu mojej mamy, pozostawiliśmy młodość i starość razem i
pojechaliśmy do Hotelu Las Aguilas położonego na szczycie wzgórza w Puerto de la Cruz. Wykupiliśmy dwa miejsca na
sylwestrową galę. Na szczęście przewidując jakiś możliwy pogrzeb wziąłem ze
sobą na Teneryfę czarny garnitur i krawat, taki obowiązywał bowiem na gali
strój.
Dwunastoosobowy stół, do którego zostaliśmy przypisani, był bardzo ciekawy: od
mojej lewej, para Francuzów (dużo powiedziane, ona - czarna jak smoła
Kamerunka, on - wizjoner-medium, Rumun), potem starsza para z dużą różnicą
wieku z Lanzarotte (ona - bardzo chciała tańczyć i podrygiwała bez przerwy, on
- zesztywniał na krześle), dalej Hiszpanie z Sewilli (ona - bardzo miła,
chciała rozmawiać, ale się nie dało ze względu na hałas i odległość, on - nieistniejący),
następnie dwie Brazylijki i ich gospodarz z Teneryfy (one spasione jak trzeba, a
on lowelas, też jak trzeba). Obok mnie czarująca i śliczna kobieta. Oczywiście
mówię o Beacie.
Tak po cichu powiem, że wprawdzie miło jest
widzieć oglądających się za własną żoną facetów, ale jeszcze jest milej kiedy robią to kobiety!
Wypas jedzeniowy był w sam raz aby nie czuć się
oszukanym wygórowaną ceną gali:
na
przystawkę podano krem z pulardy z truflami, potem medaliony z całej langusty
na młodej sałacie i tatarze z mango, aby
popchać - sorbet z limonki polany sokiem z czerwonych pomarańczy na łożu z
galaretki z zielonej herbaty, na danie główne
serce polędwicy wołowej z prawdziwkami i różnymi dodatkami i, aby zakończyć,
deser z białej czekolady i cytryny. Do tego podano biało wino z Chile oraz czerwone z regionu Ribera del Duero (co się chwali).
Czas upływał na rozmowach, a dania podawano do północy kiedy to wszyscy przenieśli się na wielki
taras, skąd popijając szampana oglądaliśmy światła Puerto i okolic upstrzone
sztucznymi ogniami. Po północy zaczęła się zabawa.
Ciesząc się niezmiernie przyzwoitą muzyką królowaliśmy na parkiecie do trzeciej. Później nogi
zaczęły nam odmawiać posłuszeństwa, a czy to zmęczenie było, czy alkohol to
uczynił, tego do dziś nie wie nikt. O czwartej wyrzuciliśmy Moanę z babcią
słodko śpiących na naszym łóżku i zalegliśmy nie od razu zapadając w zasłużony
sen. Nowy
Rok rozpoczęliśmy zacnie.











Cześć .Bardzo podoba mi się kontynuacja :) polecam przyjemna lekturę przed snem. Pzdr Michal
OdpowiedzUsuń