PAŹDZIERNIK 2014 - TENERYFA
czwartek, 2 października 2014
No
to się dzieje. Wczoraj cała nasza trójka otrzymała karty rezydenta, czyli
jesteśmy mieszkańcami Wysp Kanaryjskich ze wszystkimi prawami (zniżki) i
obowiązkami (podatki) tego archipelagu. Dla nas taka stabilizacja to nowość.
Ogólnie
same nowości, generalnie dobre.
Polepszył
się stan konta, bank po miesiącu walki oddał różnicę kursową czyli 1.600 euro.
Brawo! Wszystko pod presją. Dopiero po zwrocie wróciliśmy do normalnych z nim
stosunków i podpisaliśmy umowę ubezpieczeniową dla całej naszej rodziny.
Wygląda ona nieźle, do końca 2015 płacimy 119 euro miesięcznie za wszystkich, z
tym, że dwa miesiące są gratis. Już zabrali pierwszą ratę za październik, ale
zaraz oddali. Podobnie będzie w listopadzie. Miło.
Zakupiliśmy
folię bąbelkową do przykrywania basenu (100 euro) i temperatura wody natychmiast wzrosła do 27 stopni, a po nocy
trzyma 26. Też miło.
BĄBELKI,
CARPACCIO A VOLONTE I DORADY MNIAM MNIAM
Moana
trenuje na mnie judo. Na początek, w sobotę, podłożyła mi nogę leżakiem i
padłem na kafelki jak długi. Uratowałem zęby, ale łokieć i kolano nie. Kuleję
znacznie, więc wycieczki w góry chwilowo nie wchodzą w rachubę. W tenisa jednak
gramy, ja statycznie, na płaskim mi łatwiej, ale ze schodami radzę sobie gorzej.
W tenisie Beata zrobiła przełom i gra coraz lepiej, co mnie cieszy bo zmusza
mnie tym do wysiłku, a i mogę przyłożyć otrzymując piłkę zwrotną. Świetnie.
Z
Moaną kiepsko. Nasze doły i góry psychiczne trwają. Moana wie jak się mówi po
francusku wielbłąd i kajdanki. Czyli zna wielce potrzebne na co dzień słowa -
wiadomo, wielbłądy chodzą tu po ulicach, a policja wszystkich zakuwa. Nie wie
natomiast jak powiedzieć: jestem głodna, chce mi się pić, jeść czy spać. Wie
też jak nazwać dwa rodzaje ślimaków. To chyba jakaś szkoła zoologiczna!
W
weekend byliśmy niespodziewanie na kortach, ale nie żeby grać, tylko na naukę
jazdy Moany na rowerze na miękko upadkowym podłożu. Trochę pojeździła
przytrzymywana, ale szybko zainteresował ją plac zabaw z innymi dziećmi i skończyło
się jednak naszym odbijaniem piłek.
WEEKEND
I ZAJĘCIA RÓŻNE
Wczoraj
po południu pojechaliśmy za Puerto Cruz na czarną plażę Socorro, gdzie deskarze
jeździli na falach. Moana nie chciała na nią wejść, ale kiedy już
zdecydowaliśmy się na wyjazd postanowiła się bawić i zostaliśmy. Królowa fal
szalała w wodzie zawijana białą pianą, Beata męczyła mięśnie na
ogólnodostępnych urządzeniach treningowych, a ja tępo patrzyłem na deskarzy,
którym czasami udało się przejechać 10 metrów . Takie to były fale. I tacy deskarze.
Wracając
pospacerowaliśmy po Puerto Cruz, ładnie, ale już wielkomiejsko.
Wczoraj
rano, po odwiezieniu Moany, kiedy odbieraliśmy nasze karty rezydentów po raz
pierwszy zobaczyliśmy południowe stoki wyspy w całej krasie, bez chmur. Piękne,
widoki dały ochotę na zrealizowanie naszej nieudanej mglistej wycieczki.
Chwilowo kolano nie pozwala, ale wiemy już, że moment takiej pogody może się
zdarzyć, choć niezwykle rzadko. Ale mikroklimaty!
piątek, 3 października 2014
Ja
tu gadu gadu o kolanie i pogodzie, a dziś niespodziewanie poszliśmy w góry. Szczyty
centralnej części wyspy widoczne od strony szkoły Moany okazały się znów
bezchmurne i po odwiezieniu dziecka na katorgę zadzwoniłem do Beaty z tą informacją.
Decyzja była szybka - idziemy!
Kiedy
dojechałem do domu Beata kończyła przygotowywać piknik i szybko ruszyliśmy autostradą
z powrotem w stronę szkoły, ale szybciej, bo już bez porannych korków, potem
odbiliśmy na południe pnąc się w górę. O 10h30 byliśmy na początku szlaku na
wysokości 1.750 metrów .
Samochód
zostawiliśmy w tym samym co poprzednio miejscu i ruszyliśmy. Tym razem skróciliśmy
sobie drogę idąc wprost pod wieżę strażacką skąd obserwowane są pożary
lasów.
Otóż
kiedy doszliśmy do wieży, stalowa krata prowadząca do schodków na górę okazała
się otwarta, a żadna tabliczka z zakazem wchodzenia nie wisiała. Oczywiście
zaczęliśmy się wspinać i jakież było nasze zaskoczenie kiedy na chwiejnym
szczycie zobaczyliśmy strażaka siedzącego w swoim nowoczesnym biurze z
widokiem. I to jakim widokiem - dech nam zaparło. Cudeńko. Strażakowi tchu nie
zaparło i natychmiast nas poinformował, że nie mamy prawa tam być. Pozwolił
jednak na krótkie podziwianie prosząc, aby nie publikować zdjęć z wieży, tych
które mogą wskazywać skąd były zrobione. Wytniemy co trzeba. Rozmowa była miła,
wspomnieliśmy o naszym przyjacielu Włodku (pozdrowienia), który jako pilot
helikoptera gasił pożary, głownie na La Palma, na co strażak wspomniał, że w
bazie helikopterów gaśniczych na Teneryfie też jest świetny polski pilot. Wiemy,
wiemy, to kolega Włodka.
Nakręciłem
filmik, zrobiliśmy zdjęcia okolicy, podziękowaliśmy i już nas nie było.
WIDOKI
PALCE LIZAĆ
WSZECHOBECNA
TEIDE
Koło
stacji pożarniczej zobaczyliśmy jeszcze zadziwiające urządzenie, rozwieszoną
siatkę do zbierania wody. Otóż kiedy przychodzą wszechobecne chmury, na siatce
osiada rosa i spływa do pojemnika w ilości 3,6 litra na dobę z 1 m2 . Przekonaliśmy się o tym
jedząc poprzednio nasz piknik w chmurach, z drzew kapały na nas wielkie krople
rosy.
Idąc
w dół szybko minęliśmy nasz stary piknikowy kamień widząc, że dobrze wtedy
zrobiliśmy zawracając. Widoki były wspaniałe. Nie przypuszczaliśmy jednak co
nas czeka. Centralne góry wyspy przypominają z daleka nasze zalesione Beskidy,
z bliska okazały się bajką nie do opisania z formacjami skalnymi i przepaściami
usytuowanymi w najbardziej niespodziewanych miejscach. Błękit nieba, kolorowa
zieleń sosen i w oddali wychodzące ponad lekką mgiełkę oceanu mocno zarysowane
góry Gran Canarii jeszcze potęgowały nasz zachwyt. Na dodatek byliśmy sami jak
w raju. To ostatnie spowodowane było znalezieniem strony internetowej
opisującej szlaki górskie odkryte przez piechurów i nie umieszczone w żadnych
przewodnikach.
Jeszcze
bardziej wzrósł nasz zachwyt Teneryfą i jej różnorodnością. Wyspa jest 6 razy
mniejsza od Województwa Śląskiego, ale gór ma pod dostatkiem. Park Narodowy Teide
jest wielkości naszego Tatrzańskiego i zajmuje 10% powierzchni wyspy. A to
tylko jej fragment, a gdzie góry Macizo de Anaga będące Parque Rural i
Rezerwatem Biosfery niewiele mniejszym, czy Parque Rural de la Corona Forestal,
w których właśnie byliśmy? Same cuda!
Po
chwili marszu doszliśmy na wychodzący z gór jakby cypel, z którego widok był
dookolny. Nie mogliśmy napatrzeć się na te widoki, ale trzeba było iść dalej.
Zaczęliśmy zejście wąską śliską z powodu igliwia ścieżką wijącą się wśród
wielkich sosen opartych z jednej strony o skalne ściany.
Dotarliśmy
w końcu do szutrowej drogi leśnej, którą już wygodnie kontynuowaliśmy aby ze
zdumieniem zobaczyć stojące w dole skalne żyletki, zupełnie podobne do "Bread
Knife" w górach Australii.
Przy
drodze, na miękkim igliwiu zasiedliśmy do pikniku, który skonsumowaliśmy
popijając smakołyki zimnym piwem, kończąc owocami, w tym zakazanym. Jak to w
raju. I jak to w raju zostaliśmy ukarani, zabrano nam całą widoczność w dół,
powstające chmury w zawrotnym tempie przykryły wszystkie doliny, i aby cieszyć
się widokiem oczy musieliśmy wznosić ku niebu.
Kontynuowaliśmy
drogę jeszcze 4
kilometry wolnym krokiem zbliżając się do punktu
wyjścia. Ostanie podejście było mozolne i długie, ale dzięki niemu byliśmy
ciągle nad chmurami i w pełnym słońcu.
Zjeżdżając
samochodem na wybrzeże powoli wjeżdżaliśmy w chmury i szarugę, a droga wiła się
tak, że niezbyt odległe, widziane z góry miasto, drogą oddalone było o 16 kilometrów .
Przejazd
południową częścią wyspy nie zachwyca, wieżowce-apartamentowce nad wodą, małe
wypiętrzone domki w szeregówce, budynki przemysłowe i szklarnie. Dość ohydna
część wyspy, ale i taka być musi.
Całotygodniowe
zakupy dopełniły dnia i już z Moaną, odebraną po drodze ze szkoły, wróciliśmy
do domu aby zanurzyć umęczone ciała w chłodnej wodzie basenu. Wszystko to w
jeden dzień - dlatego nazywam Teneryfę światem w pigułce.
piątek 10 października 2014
Dziś
urodziny mamy Beaty - osiemdziesiąte. Życzenia ślemy. Nieprzyzwoitym było by
życzyć sto lat, bo to tak jak życzyć komuś na osiemnastkę trzydziestu ośmiu!
We
wtorek wyleciałem do Dublina gdzie spędziłem jeden dzień w sprawach i dwie
krótkie noce. Bardzo krótkie, w pierwszą spałem pięć godzin, a drugą skróciła mi
pobudka przed piątą, wylot powrotny był o 6h15 rano.
Na
szczęście pospałem w samolocie i kiedy wylądowałem byłem gotowy do wycieczki.
Korzystając z tego, że mój lot odbywał się z lotniska południowego
postanowiliśmy obejść tamtejszą okolicę. Beatka czekała na mnie z piknikiem w
lodówce i po przepakowaniu wszystkiego do termicznego plecaka szybko ruszyliśmy
w góry. Celem wycieczki była pętla wokół szpiczastego szczytu Roque Imoque i
wąwozów w okolicach miasteczka Arona.
Samochód
pozostawiliśmy w miejscu gdzie zwykle zbierają się myśliwi z psami polujący na
perliczki. Pogłaskaliśmy pieski i ruszyliśmy w górę.
Po
niecałej godzinie marszu wzdłuż starych akweduktów wypełnionych dziś
plastikowymi rurami doszliśmy do platformy, która idealnie nadawała się na
piknik - przyśpieszony, bo na góry naszły chmury i postanowiliśmy jedząc
przeczekać.
Napawając
się widokiem na suche w tym miejscu krajobrazy zajadaliśmy smakołyki popijane
zimnym piwem, miny jednak rzedły nam z wolna. Chmury były ciemnawe, gęste i
zasłaniały stożek przed nami. Pomysł na piknik był dobry, pokazał, że dalsza
droga w górę nie miałaby sensu, jest to trasa widokowa, więc trzeba będzie ją
powtórzyć przy bardziej adekwatnej pogodzie.
Zaczęliśmy
schodzić, na szczęście znaleźliśmy inną opcję i nowa droga wzdłuż suchego
kanionu była ciekawsza.
Po
naradzie ruszyliśmy autem na wybrzeże gdzie pogoda była bardziej łaskawa. Samochód
zaparkowaliśmy w blokowisku, miasteczku zwanym Costa del Silencio, do którego
zimą przyjeżdżają zmarznięci europejczycy, którzy zainwestowali tu niezbyt
wielkie pieniądze w mieszkania. Widać to było po stylu zabudowy, jak i mało
zachęcającym i niezbyt estetycznym otoczeniu. Cała część przybrzeżna tego
regionu wyspy to przeplatające się ze
sobą trzy elementy, mieszkaniówka zbiorowa, często ze straszącymi zatrzymanymi
projektami inwestycyjnymi, olbrzymie zadaszone połacie plantacji, głównie
bananów i rezerwaty księżycowej przyrody, zrobione chyba tylko po to aby całe
to wybrzeże nie zostało zabudowane. Wybrzeże to jest skaliste, bez plaż,
zejścia do wody są podobnie do tych u nas, kamienne schodki i metalowe drabinki
oraz niewielkie platformy do opalania.
Trasa,
którą wypatrzyliśmy w przewodniku wiodła przez nadwodne pagórki będące
pozostałością niewielkich, zwietrzałych już wulkanów.
Miły
to był spacer, wymyte falami kolorowe skały, wszędzie kaktusy opuncji z
dojrzałymi już owocami. Trzeba takie owoce bardzo delikatnie zrywać (najlepiej
w rękawiczkach), mają niewielkie cieniutkie kolce, które szybko odpadając od
owocu wbijają się w palce, a będąc niezwykle małymi są trudne do usunięcia i
bardzo drażnią. Owoce bronią się jak mogą, nie dziwota, ich fioletowy miąższ z
małymi pestkami jest przepyszny i słodki. No i barwi straszliwie.
Do
samochodu wróciliśmy spotykając jeszcze polsko-niemiecką parę (jak zwykle ona
była Polką) posiadającą dwa apartamenty w okolicy. Kupcie tu coś, jest tanio!
No... dziękujemy, nie nasze rewiry. Po Moanę byliśmy prawie na czas, już się
nie spieszymy, teraz przesiaduje z koleżankami i już nie czeka na nas z
utęsknieniem, jak to bywało jeszcze niedawno.
Sobota, 11 października 2014
Dziękujemy
bardzo za wpis i rady co do nauki jazdy na rowerze. Skorzystamy jeśli pogoda
pozwoli. Pogoda? Tak i tu ona istnieje, dziś obudziła nas prawdziwa ulewa,
pierwszy deszcz od półtora miesiąca. Super nie trzeba będzie podlewać ogródka.
A
propos, bardzo nas cieszy ten nasz kawałek ziemi wokół domu i jakby
wszechobecna wiosna wszędzie. Wszystkie krzewy kwitną, ale najmilsze nam są
róże tuż przed oknami kuchni. Ale pachną!
Wracając
do domu z kortów zatrzymujemy się często na chwilę aby spojrzeć z góry na naszą
dzielnicę, zatokę z Puerto de la Cruz i Teide w oddali. Ciągle jesteśmy
zachwyceni tym widokiem choć nieczęsto jest on taki klarowny i bez chmur. Dziś
zaniepokoił nas pożar w miejscu naszego ostatniego spaceru w górach. Grając w tenisa
ciągle zerkaliśmy na dymy, ale helikoptery polatały i szybko było po wszystkim.
Na szczęście nie było wiatru i łatwo ugasili.
Moana
koniecznie chciała być na kolażu i to z kwiatami! Poniżej jej zajęcie
-kopiujemy z książki obrazki z podpisami, rozcinamy i musi przyporządkować
obrazek podpisowi.
Komentarze
Prześlij komentarz