KWIECIEŃ 2013 BAHAMAS



Poniedziałek Wielkanocny, 1 kwietnia 2013              
Udało się. Obiecany Beacie prezent urodzinowy wreszcie dotarł. Spóźniony, ale za to ze wszystkimi bajerami.
DOTARŁ SPÓŹNIONY PREZENT URODZINOWY BEATY
Na naszym świątecznym stole jedynie pomalowane plakatówkami jajka i pierogi odbiegły od codzienności naszych posiłków. Pierogi ruskie wyszły wybitnie dobre, z cieniutkim i chrupiącym po podpieczeniu na patelni ciastem. Nawet Beata dbająca o linię jadła je z zapałem zbliżonym do tego Moany.
Dzień świąteczny spędziliśmy na Bubu. Mimo bezchmurnego nieba silny wiatr jakoś odebrał nam ochotę na plażowanie, korzystaliśmy więc z dobra cywilizacji w postaci Internetu rozmawiając ze znajomymi i rodziną. Gry planszowe, pływanie wokół Bubu, pierwsze podejścia do biletów lotniczych, wynajmu samochodu i w ogóle naszej przyszłości wypełniły wczorajszy dzień.
Środa, 3 kwietnia 2013              
Z wielką przyjemnością podnieśliśmy dziś kotwicę. Wczorajszy dzień odebrał nam doszczętnie ochotę na pozostanie w West Bay.
Przedłużyliśmy tam pobyt głównie ze względu na święta, a przede wszystkim zamierzaliśmy zrobić duże zakupy w hipermarkecie dla bogatych. Brak sklepów na archipelagu Exuma to jedyna poważna wada tamtego regionu i lepiej tam płynąć zabezpieczeni w owoce i warzywa.
ŚWIĘTA, ŚWIĘTA I JUŻ PO
Tak więc wczoraj, zaraz po lunchu, pognaliśmy na brzeg, ale nie udało nam się zaparkować jak poprzednio w kanale prywatnego terytorium, zostaliśmy kategorycznie przegnani przez ochronę.
Jedynym rozwiązaniem było popłynąć na plażę publiczną (skąd kradną podobno aneksy), brudną i pełną szklanych odpadów, gdzie pozostawiłem Beatkę z Moaną, a sam, korzystając z podwiezienia, pojechałem do sklepu.
Miła pani, która zabrała mnie z plażowego parkingu, była Kanadyjką, nauczycielem w szkole w enklawie milionerów. Dzięki niej dowiedziałem się, że szkoła dla Moany kosztowałaby tu 26 tys. dolarów za semestr. Ona sama nie była zbyt zadowolona z faktu, że chcąc uczyć musi pozostawić swoje dziecko w tamtejszym przedszkolu za 17 tysięcy. Jej niezadowolenia nie zmieniał fakt, że jako tamtejszy nauczyciel ma 75% zniżki.
Już po zakupach, z załadowanym po brzegi wózkiem udałem się do sklepowego serwisu klienta, aby zamówić taksówkę. Jednak jak wszędzie na świecie, najbliższe taksówki stojące nieopodal na lotnisku nie wyrażały ochoty na kurs za 15 dolarów, mając na uwadze lotniskowych klientów za 100 lub więcej. Wkurzony wymogłem na sklepie odwiezienie mnie na plażę, co też się stało i skończyło się tylko napiwkiem dla kierowcy.
Wypakowani po uszy płyniemy na południowy-wschód. Fronty zimowe są coraz słabsze, temperatura wody znów wróciła do ponad 25 stopni, podobnie powietrza.
Na Exuma płyniemy „przeczekać” najbliższe dwa tygodnie, potem ruszymy w kierunku północnym aby po odwiedzeniu ostatniej nieznanej nam wyspy Great Abaco i jej okolic udać się znów w kierunku Florydy.
Sobota, 6 kwietnia 2013
Nassau for ever.
Nie skończyłem ostatniego pisania - po czterech godzinach płynięcia zrobiliśmy zwrot i wiadomo już było, że nie damy rady płynąć tam gdzie chcemy i jesteśmy skazani na powrót do Nassau. Byliśmy wściekli, a raczej ja na Beatkę, to ona wymusiła wypłynięcie mając dość West Bay. W nagrodę znaleźliśmy się w kanale i to dosłownie.
Kanał portowy Nassau to paskudne miejsce, silny zmienny prąd kręci łódkami jak chce i mogą wyniknąć z tego kłopoty. Te niemiłe rzeczy to źle przespane czujne noce, stukanie się łódek, co może doprowadzić do otarcia lub przedziurawienia kadłubów.
Zanim znaleźliśmy swoje miejsce przenosiliśmy się dwa razy, aby w końcu zakotwiczyć na dobre, ale tylko w miarę dobrze.
Wczoraj rano przyszedł front, czarne chmury i wiatr 40 węzłów, na domiar złego w czasie najniższej wody, więc zepchani w niechcianym kierunku stanęliśmy na kilach na mieliźnie.  Oczywiście odbyło się to w czasie rzęsistej ulewy i przy pierwszych burzowych bliskich grzmotach.
Mimo tego pojawiły się natychmiast z pomocą dwa francuskie aneksy aby wypchać nas na głębszą wodę. Mimo ich wysiłków i pełnej mocy naszych silników nie udało się ruszyć Bubu z miejsca. Beata na dodatek w hałasie nie dokładnie zrozumiała co do niej mówiłem i wyjęła cały nasz łańcuch z kotwicą. Najgorsza rzecz jaka mogła się zdarzyć – nie trzymani kotwicą byliśmy zdani na wiatr spychający nas na jeszcze płytszą wodę. 
Poprosiłem francuzów aby wzięli kotwicę do aneksu i wrzucili daleko na wiatr,  co też po chwili uczynili. Dodatkowo podaliśmy im naszą długą linę aby przywiązali nas do czyjejś boi znajdującej się w pobliżu. Podziękowaliśmy naszym pomocnikom, a oni pognali ratować kolegę na katamaranie z niesprawnym jednym silnikiem, któremu kotwica przy szkwale puściła. My sami unieruchomieni zamknęliśmy się we wnętrzu Bubu wycierając się ręcznikami po uprzednim zdjęciu i wyciśnięciu ubrań.
Po niecałej godzinie Bubu zaczęła się bujać za boku na bok uderzając lekko kilami o dno, to wystarczyło abym ręcznie skracając linę wyciągnął ją na głębszą wodę i przywiązał na krótko do boi. No i było po krzyku.
Wokół nas stały łódki wraki. Znaczy łódki z usterkami czekające na części. Pomocny nam wcześniej Francuz z żoną Niemką ma katamaran Dean z 2008 roku warty pół miliona euro. Od początku ma problemy z elektrycznością oraz z silnikami Mitsubishi-Vetus. Podobnie jego znajomy na innym Deanie. W tym niemiłym miejscu wszyscy czekają na jakieś części, a stojący obok nas jednokadłubowiec już od trzech tygodni. My na szczęście czekaliśmy jedynie na sprzyjający wiatr.
Jednak inne, ważniejsze, wydarzenie przysłoniło drobne problemy i niechęć do tego miejsca. W Nassau spotkaliśmy się z Richardem i Pye, poznanymi na Cat Island, tymi którzy zaproponowali nam miejsce przy ich domu w Fort Lauderdale. Otóż napisaliśmy do nich maila, że nie skorzystaliśmy z ich miejsca i dziękujemy, jednakże może by nam je udostępnili jeśli będzie wolne od maja do listopada.
Po naszym mailu zapadła podejrzana cisza, do tej pory odpowiadali natychmiast… Po tygodniu zadzwoniłem mówiąc, że jesteśmy w Nassau. Zabawne, odpowiedział Richard, my też. Spotkaliśmy się po chwili. Na moje pytanie o maila, Richard zdziwiony odpowiedział, że wysłał odpowiedź od razu. Radził nam w nim abyśmy zgłosili się do Johna w West Bay w sprawie lodówki (do tegoż właśnie, który nam ją naprawił - ale zbieg okoliczności!).
A co w sprawie miejsca dla Bubu?, zapytałem. Kiedy chcecie możecie się tam zatrzymać na parę dni za darmo, a jeśli chcecie zostawić Bubu na parę miesięcy to opłata wynosi $13 za stopę za miesiąc, odpowiedział Richard.
Ta odpowiedź załatwiła nam wszystkie sprawy, cała przyszłość stała się prosta, łatwa  i jak na Fort Lauderdale niedroga. Bez szukania i straty czasu na płynięcie nie wiadomo gdzie.
Jak wiadomo podróżujemy wiele. Wiele też podróżują ludzie, z którymi mamy styczność. W czasie rozmów z nimi okazuje się, że percepcja otaczającego nas świata pokrywa się z ich w dużej mierze. Europa na ten przykład, że jest w stanie zupełnej zapaści socjalnej, społecznej, politycznej i człowiek człowiekowi tam wilkiem. Również, że Europejczycy nie mają zielonego pojęcia o USA i Amerykanach. Kiedyś powstała sztampa, podtrzymywana później przez filmy, przedstawiająca Amerykanina jako nieokrzesanego kukurydzianego rolnika na tysiącu hektarach. Jest ona kompletnie bzdurna - Amerykanie to niezwykle mili i uprzejmi wobec siebie i obcokrajowców ludzie. Są otwarci, pomocni i świetnie zorganizowani, żyje się wśród nich niezwykle łatwo, a po bliższym poznaniu okazują się często wykształceni i imponują wiedzą.
Dzięki temu wzajemnemu poszanowaniu i zaufaniu robienie interesów jest u nich dużo łatwiejsze, przez co szybko się bogacą. Pomyśleć o tym co jest niepojęte w Europie, Polsce - w Stanach w sklepie mało kto przymierza ubrania, kupuje je po prostu i przymierza w domu. To co się mu nie podoba oddaje po paru dniach za okazaniem paragonu i dostaje zwrot pieniędzy bez mrugnięcia okiem. Zaufanie do klienta czy naiwność?
Na naszej amerykańskiej drodze nieustająco spotykamy gesty ludzkiej otwartości, sympatii i życzliwości - Moana dostająca cukierki czy dolara na coś słodkiego od spotkanej nieznajomej czy nieznajomego. 
Nasi podróżujący interlokutorzy, podobnie jak my, zrobili dziesiątki tysięcy kilometrów podróżując po Stanach kamperem i z podobnym do naszego zachwytem o tych podróżach i Amerykanach mówią. Richard i Pye są tylko przykładem takich Amerykanów.
Podobną historię do naszej zasłyszeliśmy o Nowym Yorku. Tam poznani żeglarze stali na kotwicy w ruchliwym miejscu, podpłynęła łódka, której właściciel zaproponował im darmowe spokojne dokowanie przy jego nabrzeżu koło domu. Jeszcze tego samego wieczora wzięli udział we wspólnym grillowaniu.
To tak jak to polskie wolne miejsce przy wigilijnym stole – niech by tylko ktoś obcy do drzwi zadzwonił…
Chęć podróżowania jest stylem życia i nie zależy wyłącznie od możliwości finansowych. Można podróżować jak poznani w Australii studenci, od pracy do pracy i zwiedzać. Tu, na morzu, żyją jednak głównie emeryci, amerykańscy, kanadyjscy, francuscy, czasami niemieccy.
Polski emeryt w porównaniu z nimi jest biedakiem, nie mówi na dodatek językami. Głównie jednak zarysowuje się u niego brak jakichkolwiek chęci poznawczych i radości życia. Kiedy jego zagraniczny rówieśnik oddycha wreszcie pełną piersią wyzwolony od kieratu pracy i rusza w świat, Polak czuje się stary, zmęczony i wypalony, jest zazwyczaj zgorzkniały i schorowany. Przyklejony zwykle do miejsca gdzie się urodził, żył i umrze. I do telewizora.
PODRÓŻOWANIE TO NIE TYLKO ŚRODKI FINANSOWE - JAK WIDAĆ NIE WSZYSCY SĄ MILIONERAMI
To trochę jak z przygotowywaniem i podawaniem posiłków. Dla nas niezwykle ważna jest estetyka stołu i sposobu podania dań. Lubimy celebrować też czas przy stole, są to momenty kiedy nikt nie jest rozkojarzony, zajęty czymś innym. To sposób na spędzenie czasu wyłącznie ze sobą, zachwycanie się własną pracą kulinarną i wspólną radością z poznawania nowych smaków czy delektowanie się smakami już znanymi. Dziś jest łatwy dostęp do ingrediencji, co daje nieograniczone tego możliwości. Można też zjeść kotlet schabowy, panierowany i traktować jedzenie wyłącznie jako podtrzymanie egzystencji. Znamy takie pary, które wieczorne posiłki jedzą osobno.
I znów, kuchnia nie zależy od możliwości finansowych, jedynie od własnych chęci. Można oglądać programy o gotowaniu czy podróżach i podobnie ani z jednego, ani drugiego nie korzystać. Przykładem są kolacje Moany, zaczęło się od mojego talerza architekta, dziś Beatka dawno przerosła mistrza i Moana nie wyobraża sobie nietematycznej kolacji. Tylko chęci, wyobraźnia i trochę humoru.
Volker, zaprzyjaźniony jeszcze na Kubie Niemiec, który niedawno stracił swoją ukochaną łódkę „Vela” (zahaczył podwodną skałę na kanadyjskich jeziorach po czym rozpadła się ona ze starości), opowiedział nam o pewnej metodzie stosowanej w jego domu. Volker kupił kiedyś w jakimś sklepie nos klauna, taką czerwoną kulkę zakładaną na koniec nosa. Od tego czasu zawsze kiedy narastała w domu atmosfera napięcia i kiedy to nieważne rzeczy zaczynały przysłaniać sedno bytu zakładał sobie lub członkowi rodziny ten nos. Całe zło pryskało wtedy jak bańka mydlana.
Musimy wszyscy sobie takie nosy kupić. Ten nos jest najważniejszy.
ŻYCIE JEST ZABAWĄ        
W Nassau, przy okazji pobytu, załatwiliśmy też sprawy techniczne: przedłużyliśmy wizę, jako że upłynęły już trzy miesiące od naszego na Bahama przypłynięcia, napełniliśmy butlę z propanem i uzupełniliśmy zapasy.
Na noc, po pożegnaniu się z pomocnymi Francuzami, uciekliśmy poza portowy kanał i po spokojnej nocy z dala od miasta płyniemy teraz z wiatrem by rzucić kotwicę pomiędzy Allens i Leaf Cay na Exumas.
Nad nami bezchmurne niebo, fali brak, na kolację czeka złowiony przed chwilą snapper Yellow Tail – żyć nie umierać. Jak widać nastroje zmieniają się jak pogoda - wczoraj o tej porze było atmosferyczne piekło.
YELLOW TAIL
poniedziałek, 8 kwietnia 2013
Każdy kiedyś wyobraźnią widział siebie w idyllicznym miejscu – biały piasek na plaży, palma, wokół ciepła bezkresna woda ze wszystkimi odcieniami błękitu, pustka. Ot taka bezludna wyspa, na chwilę oczywiście, a nie z przymusu Robinsona.
Takie miejsca zdarzają się jednak już tylko w marzeniach i … nam. Stoimy Bubu przy małej wysepce posiadającej jedną zatoczkę, tak małą, że jest w niej miejsce tylko na jeden jacht.
W jej głębi, przy białej plaży, woda ma ponad 30 stopni, Moana tapla się więc do woli rozdarta między gonieniem plażowych iguan, a swoją deską królowej fal. My w ekstazie szczęścia spoglądamy na otoczenie, słuchamy śpiewu ptaków towarzyszącego nam od świtu do zmierzchu i plusku wody rozbijającej się o skaliste boki zatoczki. Planujemy kolacje, czytamy, rozwiązujemy krzyżówki, pływamy, biegamy, gramy w paletki czy dołki. Wieczorem oglądamy film w kinie pod gwiazdami - dobrym kiedyś pomysłem był zakup dużego telewizora LCD zasilanego 12 voltami i przegranie dwa tygodnie temu 400 filmów fabularnych i dokumentalnych w języku francuskim od poznanego w Fort Lauderdale Francuza.
Po kolejnym przesunięciu Bubu o kilkanaście metrów przy najniższej wodzie pod kilami zostaje bezpieczne 20 centymetrów, a nie nic jak dzień wcześniej, kiedy to osiedliśmy na dnie na dwie godziny, blokując przepływ płaszczkom i niegroźnym rekinom nurse krążącym wokół nas. Stojąc z Beatą na dnie tuż obok Bubu mieliśmy wodę niespełna do piersi.
Wystarczy już tego opisu? Nam nie, postanowiliśmy zostać tu do kiedy to będzie możliwe, w końcu dom mamy ze sobą.
NASZA JEDNOŁÓDKOWA ZATOCZKA

MOANY TWÓRCZOŚĆ:
(nie pozwalam Moanie dotykać komputera nawigacyjnego, ale niekiedy robię wyjątek)
M: Dziękuję ci tatusiu, że pozwoliłeś mi grać na dużym komputerze.
(tu całuje mnie w rękę i dodaje)
M: Dobrze, że zrozumiałeś, że komputerami trzeba się dzielić!   

czwartek, 11 kwietnia 2013
Cudna zatoczka miała wiele innych zalet. Zobaczyliśmy w niej olbrzymią ponad dwumetrowej rozpiętości nakrapianą orlą płaszczkę czyli Spotted Eagle Ray. Jak wiadomo płaszczki są z rodziny rekinów i są generalnie bezgłowe. Jedynie Manta i właśnie Spotted Eagle posiadają głowy, co jeszcze bardziej podkreśla ich ruch lecącego w wodnej przestrzeni wielkiego ptaka. Płynięcie obok niej było przeżyciem nie tylko jako spotkania z dziwną fauną, ale też i estetycznym, płaszczka miała niesamowicie wyraziste kolory, była z wierzchu granatowa, upstrzona różnorakiego kształtu złotymi plamkami, a od spodu biała.
Innym przeżyciem było moje spotkanie z rekinem, tym razem z takim, który może być agresywny. Dla większości rekinów człowiek jest stworem obojętnym i omija go. Kiedy jednak w wodzie pojawi się krew, znakomita ich większość staje się bardzo niebezpieczna. My pływamy na polowania i krew w wodzie pojawia się zawsze.
Ze względów bezpieczeństwa więc Beata płynie w pobliżu mnie ciągnąc aneks z Moaną w środku, a ja po ustrzeleniu ryby jak najszybciej wkładam ją do wiadra w aneksie. Niekiedy jednak ryba źle trafiona ucieka i krwawi w jakiejś dziurze.. 
Tym razem popłynęliśmy za wyspę z nową-starą kuszą pneumatyczną. Dokupiłem wreszcie w USA nową strzałę, groty i po napompowaniu tłoka kusza okazała się wybitna. Cztery strzały to trzy ryby i jedna langusta. Wszystkie celne, a na dodatek dwie ryby to kolorowe Triger Fish, nigdy wcześniej nie jedzone.
Już po polowaniu płynęliśmy z prądem wzdłuż skalistego brzegu wyspy, oglądając piękne koralowe dno parę metrów poniżej. Moana znudzona zeszła do wody płynąc na swojej desce. Otoczeni tym światem, z pełnym wiadrem łupów, trochę zapomnieliśmy o tym polowaniu.
Po jakimś czasie Moana chciała wrócić do aneksu, Beata zaczęła ją wkładać, coś się poplątało, a ja odpłynąłem nie zwracając na to uwagi. Wtedy pomiędzy mną, a skalistym brzegiem w odległości dziesięciu metrów pojawił się on, trzymetrowy Silky Shark. Zwykle nie zapuszczają się takie w laguny, tu byliśmy jednak na otwartej przybrzeżnej wodzie i wszystko było możliwe. Szybko wystawiłem głowę nad wodę w poszukiwaniu aneksu, lecz Beata była daleko, bardzo daleko, czyli ze… 40 metrów. Widzimy prędkość poruszania się ryb w czasie polowania, człowiek jest przy nich jak walec przy samochodzie Formuły 1. Skierowałem kuszę w jego kierunku i zacząłem płynąć równolegle do niego w stronę moich ukochanych pań pokrzykując, nie wiedząc o kogo się bardziej boję.
Wiemy, że rekiny nie atakują bez przygotowania, jako wytrawni łowcy krążą najpierw wokół łupu nie wiedząc przecież z kim zacz i ważą swoje szanse. Ten płynął spokojnie równo ze mną, ja mimo strachu też się nie spieszyłem nie chcąc trzepać płetwami w wodzie. Rekin w końcu skręcił i popłynął pod prąd, a ja dobiłem do aneksu. Uff! Naoglądał się człowiek filmów.
Tutejsze koncze, wielka langusta i nowe ryby urozmaicały nasze biedne codzienne menu.
MORSKIE STWORY
Navtex, to takie urządzenie posiadające elektroniczną, więc małą, antenę i odbierające do odległości 300 mil tekstowe wiadomości, pogodowe, ostrzegawcze i informacyjne. Organizacja jest prosta, pierwsza litera informacji to nazwa stacji nadającej, druga to typ informacji, potem jest tekst pisany skrótowo jak smsy. Nas interesuje głownie AE i AB czyli A – Miami, E – prognoza pogody lub B – ostrzeżenie (o sztormie na przykład). Tekst jest początkowo opisem sytuacji meteorologicznej następnie prognozą na kilka dni z podaniem kierunku i siły wiatru, wysokości fal, ewentualnie burz i opadów.
Taka wiadomość z Navtexu właśnie wygnała nas z naszej zatoczki. Nie żeby jakaś zła pogoda, nie, tylko bardzo sprzyjający układ meteorologiczny pozwalający nam na odwiedzenie trudnodostępnego miejsca na północnym wschodzie wyspy Eleuthera. Prowadząca tam droga północna wiedzie poprzez rafę i zaleca się posiadanie przewodnika lub wybitną pogodę. Już sama jej diabelska nazwa: Devils Backbone nie wróży nic dobrego. Wybitna pogoda szykuje się na sobotę więc ruszyliśmy na północ już dziś, aby skrócić jutrzejsze płynięcie o trzy godziny, a pojutrze przejść przez diabła.
Płynięcie zawietrzną stroną archipelagu Exumas przypomina płynięcie po jeziorze z tą różnicą, że raz ustawiony żagiel trwa godzinami w jednej pozycji. Tak też płynęliśmy dzisiejsze popołudnie. Wcześniejszy, przedpołudniowy pobyt na plaży posłużył pożegnaniu się Moany z iguanami.
I znów my i Bubu jesteśmy w drodze.
PO DRODZE SZLIFUJEMY KILE (o czym poniżej), STAJEMY I PLAŻUJEMY Z PSAMI
Wtorek, 15 kwiecień 2013
Diabła przeszliśmy bez pilota i bez problemów. Wszystko dzięki pogodzie, która była wymarzona na takie wygłupy na rafie. Jedynie raz, jeszcze w przeddzień przejścia,  wjechaliśmy na mieliznę piaskową wycierając jeden kil z farby do białości żelkotu.
Nic dziwnego, mówi się, że jeśli ktoś tu nie jeździł po dnie, znaczy, że nigdy naprawdę nie pływał po wodach Bahama.
Droga warta była ryzyka - już pierwsze popołudnie, po nim noc spędziliśmy samotnie przy ładnej plaży.
Jednak nie ta, czy inne piękne plaże mijane po drodze, są celem naszej tu wizyty. Najbardziej znanym tu miejscem jest Pink Sand Beach na wyspie Harbour Island, plaża uznana za najładniejszą na Bahama – szeroka, długa na pięć kilometrów, o piasku drobnym jak mąka, tyle że koloru różowego.
RÓŻOWO NAM
Dodatkiem do plaży jest urokliwe miasteczko Dunmore Town z jego starymi kolorowymi domami położonymi wśród niebywale bogatej i żywej zieleni oraz równie kolorowych kwiatów. Zdecydowanie najładniejsze miasteczko na Bahama.
DUNMORE TOWN – BARDZO ŁADNIE
Aby skorzystać z plaży i miasteczka przenieśliśmy się z Bubu na pobliskie kotwicowisko, cierpiąc oczywiście – jeziorna, płaska woda, zaburzana jest notorycznie przez motorówki, wodne taksówki i jachty bujając nami we wszystkich kierunkach. Droga wodna jest jedyną łączącą to miejsce ze światem więc ruch jest tu niemały. 
PINK SAND BEACH I WIELKIE ZUŻYCIE SPRZĘTU
Przykre finansowo jest to, że Moana zżera swoje fajki, znaczy przegryza ustniki. Te są wprawdzie wymienialne, ale tylko w fajkach dla dorosłych, dla dzieci nie, kupujemy więc nowe i nowe. Smutne też, że moja maska pękła nagle bez szczególnego powodu. Masek wprawdzie u nas moc, ale moja miała szkła korekcyjne. Na szczęście można jeszcze kupić ten sam model we Francji, więc szkła może jeszcze posłużą.

Sobota, 20 kwietnia 2013

Opuściliśmy Eleutherę zadowoleni z realizacji pomysłu zwiedzenia jej północno-wschodniej części, która w przeciwieństwie do zachodniego wybrzeża okazała się warta naszego czasu.
Dzięki świetnemu internetowi Moana przytyła tam o nowe bajki, których ma już 500 megabajtów, a my załatwiliśmy w końcu bilety lotnicze u naszych mistrzyń z VIP Travel w Warszawie. Jak zwykle znalazły taniej i lepiej, lecimy więc Lufą mając jedną godzinną przesiadkę w drodze z Nowego Yorku do Krakowa, a potem, w drodze powrotnej, też tylko jedną jednogodzinną przesiadkę z Krakowa do Miami. Załatwiliśmy sprawy związane z naszym pobytem w Europie oraz z Bubu, którą zostawiamy w Fort Lauderdale u Richarda i Pye, mając u nich, prócz miejsca do dyspozycji, wodę, energię i basen. Ten ostatni jest niezwykle ważny, kiedy my będziemy rozbrajać Bubu i przygotowywać ją do sezonu cyklonicznego, Moana nie będzie nam zawracała gitary bawiąc się swobodnie w wodzie, na dodatek pod naszym okiem. Zresztą jak można nie mieć basenu w domu? Ci co mnie  poznali wiedzą, że moja  opinia na ten temat jest bezwarunkowa – durnowaci ludzie budują w domach mieszkania dla samochodów (!), zamiast basenu. Koszt jest podobny. My w domu mamy basen, garażu nie.
 
Ostatnią eleutherską noc spędziliśmy w kanale północnym przy diabelskim przejściu z nadzieją na koncze. Jeden znaleziony nie załatwił jednak sprawy i w końcu smakowite żeberka prosiaczka z grilla stały się naszym wieczornym menu.
Dziś rano wahaliśmy się czy płynąć na północ na Great Abaco czy nie, a to ze względu na zapowiadany silny wiatr. W końcu o 10h00 postanowiliśmy jednak płynąć i ... od 13h00 podpieramy się jednym silnikiem z powodu zbyt słabego wiatru.
Za to fala jest czterometrowa, taka prawdziwa, oceaniczna, w końcu za wschodnim horyzontem jest tylko Afryka i Europa.
Korzystając z silnika robimy cały czas wodę odsalarką, znów nasze dwa trzystulitrowe zbiorniki będą pełne, podobnie jak i akumulatory. Wymiana słabszego alternatora prawego silnika na mocniejszy, kupiony kiedyś w pakiecie używanych części od Vent Fou, okazała się zacna, teraz możemy płynąć na każdym z silników osobno i produkować wodę ładując przy tym akumulatory. Wcześniej było to możliwe tylko na silniku lewym.   
Przed nami jeszcze 10 mil, wieczorne przejście przez pass w rafie i zapewne spokojna noc za wyspą Lynyard Cay.
Moana z Beatą grają w chowanego, wcześniej układały puzzle. Czas płynięcia to wzmożone zajmowanie się dzieckiem, nie tak jak na plaży, kiedy to mała dla nas nie istnieje bawiąc się sama i pluszcząc godzinami w wodzie.
Przed nami znów nowe, nieznane miejsca. Region Great Abaco podobno jest najbardziej cywilizowany, zamerykanizowany. Zobaczymy. Tak czy siak, rodzynek w postaci dzikich Berry Isands pozostawiliśmy sobie na koniec tego sezonu na Bubu.  
niedziela, 21 kwietnia 2013           
Noc spokojną nie była, burza z piorunami rozświetlającymi całe niebo zbliżyła się na kilometr, my liczyliśmy sekundy 1, 2, 3 i bum, ale potem oddaliła. Tym razem znów się udało, nawet nie chcę myśleć o zebraniu takiego wyładowania w nasz maszt.
Tak czy siak Moana wylądowała w naszym łóżku, co jeszcze pogorszyło warunki spania, a raczej niespania. Kiedy nad ranem wszystko ucichło zasnęliśmy wreszcie – w przeciwieństwie do Moany, która rozpoczęła swoją nadpobudliwą aktywność.
Wczorajsze przejście przez pass w rafie było prawie bezproblemowe. Prawie bo nie lubimy przepływać takich miejsc ufając tylko mapie i nie mając oświetlonej słońcem  widoczności w wodzie. A niebo nie dość, że było już wieczorne to zrobiło się na dodatek szare z deszczową mgiełką.
Najpierw przed samym podejściem do przejścia otoczonego załamującymi się falami złapała mała makrela cero. Potem kiedy już wydawało się, że jest po wszystkim i Beatka patrząc na mapę poinformowała mnie, że już przeszliśmy najgorsze, obcierając pot z czoła odwróciłem się i zamarłem. Za nami załamywały się dwie wielkie fale, takie od królowej fal czyli deskarzy z filmów, jednak tylko ich piana do nas doszła. Wielkie fale chodzą seriami, my jakoś szczęśliwie przeszliśmy w czasie pomiędzy nimi.
Złowiona makrela załatwiła nam wczorajszą cudną smakowo kolację, a Moanie dzisiejszy obiad. Takie łowienie to nie zawsze żadna robota jak by się wydawało, że tylko wystarczy wyrzucić z tyłu linie z przynętą i czekać aż coś się złapie. W wodzie morskiej pływają glony. Są chwile, że woda jest od nich wolna, a inne kiedy jest tego pływającego na powierzchni paskudztwa pełno. Wczorajsze płyniecie było właśnie drugim przypadkiem, więc przez cały dzień ze sto razy skręcałem każdą z wędek aby zdejmować z kotwiczek zielone badziewia. Po nic, makrela wzięła dopiero na przejściu rafy, na końcu płynięcia. Nie miałem nic innego do roboty, powie ktoś.
JEZIORO Z JEDNEJ STRONY,  A OCEAN Z DRUGIEJ
poniedziałek, 22 kwietnia 2013
Zmieniamy miejsce - z naszej wczorajszej samotni nici. Żeglarskie społeczeństwo dzieli się na samotników, takich jak my, oraz tłumoków czyli takich uwielbiających tłum. Nam podoba się nasz styl życia, kompletna swoboda i niezależność decyzji. Pływanie grupowe jest przecież uzależnieniem, od którego logicznie się ucieka żyjąc właśnie w nasz sposób. Pisaliśmy już, że to Francuzi często przenoszą się stadnie i mają zobowiązania towarzyskie. Wczorajszym popołudniem pojawił się „zza krzaka” jacht z amerykańską flagą i mimo, że chronione od oceanu wyspą wybrzeże było długie na dwie mile, jacht rzucił kotwicę tuż obok nas. Siedząc na plaży ubieraliśmy majtki zgrzytając zębami (ale kulturalni jesteśmy! Amerykanie są bardzo purytańscy i gorszy ich nawet widok europejskich kąpielówek – w Stanach nosi się długie szorty. Ja tego nie robię, co bawi Beatę patrzącą na oglądających się za mną „facetów”).
Po chwili pojawił się następny jacht, i następny... razem pięć. Zrobił się sztuczny tłumek, czyli to co uwielbiamy.
Jest prawie południe, stoimy znów sami w zagłębieniu wyspy milę od pozostawionej grupki. Już nam lepiej i ... majtki nie uwierają. Jedynie Moana nigdy nie poczuwa się do zakładania ubrań w towarzystwie i żyje cały czas na golasa. Paradoksalnie ubieramy ją tylko na plażę, przeciwsłonecznie.
NA NASZEJ PLAŻY
czwartek , 25 kwietnia 2013
Nic się nie dzieje, życie nudne i monotonne jak kasjerki w hipermarkecie.
Po śniadaniu plaża, potem lunch i znów plażowanie, wieczorem kolacja i film.
Plaża jest niewielka, ale cudna bo intymna, jesteśmy na niej sami tak jak lubimy. Cieszy nas chłodzący cień drzew, dzięki któremu czytamy, gramy w piłkę lub frisbee,  biegamy też aby zachować formę (Beata sześć kilometrów, ja dwa). Moana wiecznie siedzi w wodzie lub bawi się piaskiem i wodą, no i pływa. Trzeba przyznać, że czuje się w wodzie jak ryba i pływa już świetnie. Radzi sobie też z fajką i maską oglądając z góry rybki czy moje polowania. Czasami nagle odchodzi sama na spacer nucąc jakąś piosenkę ze swoich bajek:

M: „...złota blask - tego mi potrzeba, bo na wino nawet nie ma”  

     
Coraz bardziej żyjemy wyjazdem, który powoli planujemy. Moana liczy noce, będące dla niej jakimś wymiarem ilości. Wynajęliśmy już samochód na naszą amerykańską podróż., Aż dziw bierze, że za największy samochód full size zapłaciliśmy... $10 dziennie co z różnymi taksami, podatkami dało $262 za dwa tygodnie. Ameryka!
Czas kurczy się niezwykle szybko, jeszcze trzy tygodnie i będziemy stali przed ostatnią przeprawą przez Golfsztrom.
Mimo, że płyniemy na północ słońce pali niemiłosiernie będąc prawie w pionie, fronty zimne są zimne już tylko z nazwy i zatraciły swój powtarzalny charakter. Ostatni zrobił nawet nietypową woltę – przyszedł, postał i wrócił na zachód. Dzięki niemu mamy czystą z soli łódkę.

Na koniec dla zainteresowanych Moana raz jeszcze:
Po wieczornej zabawie w cienie Moana kładzie się do łóżka z latarką włożoną do dyni z czasów Halloween i mówi:

M: zostawiam włączoną latarkę, zgaście jak będziecie szli spać. Nie włączajcie mojej lampki nocnej bo muszę się nauczyć spać w ciemnościach…
I przezwyciężyć ten strach!

Szczęki nam opadły.
Ach, wieczorem kiedy już zbieraliśmy się z plaży dość blisko brzegu na płytkiej wodzie pojawiła się nad powierzchnią płetwa rekina. Po raz pierwszy w naszej podróży widzieliśmy rekina przy plaży. Kręcił się przez dłuższy moment po czym popłynął w swoją drogę. Na Bubu wróciliśmy w aneksie.  
Sobota, 27 kwietnia 2013 – 18 URODZINY BARTOLA
BARTOLO! ZYCZYMY CI Z CAŁEGO SERCA BARDZO UDANEGO DOROSŁEGO ŻYCIA. NIE ŻAŁUJ WYSIŁKU, ABY BYŁO CIEKAWE I INTENSYWNE.
PAMIĘTAJ, ŻE KAŻDA JEGO FAZA MA SWOJE PIĘKNO, TRZEBA TYLKO JE DOSTRZEGAĆ I UMIEĆ JE WYKORZYSTAĆ, WIĘC PATRZ UWAŻNIE I MYŚL. DOŚWIADCZENIA NIE DA SIĘ PRZEKAZAĆ, ALE NA TYM WŁAŚNIE POLEGA RÓŻNORODNOŚĆ LUDZKICH DRÓG. OBY TWOJA BYŁA DLA CIEBIE JAK NAJBARDZIEJ SATYSFAKCJONUJĄCA.
NIE MA NAS Z TOBĄ W TYM WAŻNYM MOMENCIE, ALE MYŚLIMY MOCNO I ŚCISKAMY CIĘ WSZYSCY. NADROBIMY TĄ CIELESNĄ NIEOBECNOŚĆ ZA KILKA TYGODNI.
HAPPY BIRTHDAY!

Komentarze