STYCZEŃ 2012 BAHAMAS




Wtorek, 3 styczeń 2012 Nassau, Bahamy
Dzień barowy, a raczej łódkowy jako, że z niej nie wychodzimy. Wieje w porywach 35 węzłów czyli 60 km/h co nie jest miłą sytuacją kiedy stoi się na kotwicy. Zrobiła się fala, parę łódek podpiera się silnikami aby zmniejszyć nacisk na kotwicę i jej nie wyrwać, kilku innym już się to udało więc odeszli i krążą z nadzieją na lepsze czasy. Ja obudzony wiatrem o piątej rano zająłem się porządkami na komputerze, zerkając nerwowo na pozycję GPS i czy alarm kotwiczny nie zawyje. Nie zawył.
Alarm kotwiczny to prosty sposób aby móc spokojnie spać w nocy, a nawet funkcjonować w dzień. Kiedy kotwica puszcza prawie nigdy się tego nie czuje, tylko świat się przesuwa, do czasu spotkania przeszkody oczywiście. Na GPS zaznacza się więc bieżącą pozycję i nakazuje urządzeniu powiadomić sygnałem kiedy opuści się nastawioną od niej odległość na przykład 50 stóp.   
Oczywiście przygotowaliśmy się już wczoraj na przyjście nawałnicy, zmieniliśmy miejsce wbijając naszą kotwicę głęboko w piach i sprawdzając jej trzymanie naocznie będąc w wodzie i dając pełną wstecz silnikami. Dziś nad ranem żałowałem, że nie dołożyłem drugiej kotwicy na Y, zawsze to bezpieczniej kiedy dwie trzymają. Pochowaliśmy też wszystkie luźne sprzęty no i patrzymy jak temperatura z 27 stopni zjechała w parę godzin do 16. Zima idzie! A raczej leci.
OBRAZY NASSAU STOLICY BAHAMÓW
Miniony Sylwester był nad wyraz udany. Zapowiadało się słabo gdyż usypiając Moanę zasnąłem i kiedy Beata obudziła mnie o 22 byłem lekko trząchnięty. Doszedłem jednak do siebie, przygotowaliśmy paterę z wędlinami, dodatki, kieliszki i do północy pękło już półtorej butelki wina w miłej atmosferze wspomnień. O północy obudziliśmy Moanę zgodnie z zawartą  wieczorem umową i przy szampanie już w kieliszkach oglądaliśmy niespotykanie wspaniałe sztuczne ognie będąc w pierwszej loży jako, że na wodzie, a strzelano przed nami. Zresztą nie tylko te zaraz obok podziwialiśmy, również ognie w innych miejscach wokoło było świetnie widać z naszego miejsca. Tę pierwszą lożę oceniliśmy dopiero rano oglądając łódkę pokrytą kawałkami spalonych kartoników i czarną od sadzy.
SYLWESTROWY SPACER
Szalony wieczór trwał chyba do po trzeciej jak przystało na taką noc i robiliśmy różne dziwne rzeczy. Mimo bardzo słabego (acz płatnego) Internetu udało się dodzwonić z życzeniami dużo wcześniej, sześć godzin różnicy pomogło i linie nie były jeszcze przeciążone.
W Nowy Rok pobudka była marna, cóż, Moana mimo nocnych występów, jak każde dziecko była bezlitosna swoją standardową pobudką o ósmej. Jakoś przetrwaliśmy do lunchu, po którym podnieśliśmy kotwicę i z kanadyjską rodziną nauczycieli z Quebeku, Catherine, Franckiem z Vent Fou (Szalony Wiatr) i ich trójką dzieci udaliśmy się na pobliską rafę i na plażę. Dzieci szalały na trampolinie zachłystując się przestrzenią, jako że oni w piątkę żyją na niewielkim jednokadłubowcu. Guzdrałem się jeszcze kiedy wszyscy byli już w wodzie i dochodziły do mnie okrzyki typu: mamo żółw! ale ryba! Jednak dopiero na hasło: o langusta! wskoczyłem w mojej lekkiej piance do zimnej wody (25 stopni) uzbrojony już w kuszę. Franck i Beata wypatrywali langust w koralowych szczelinach, a ja trafnymi strzałami wydobywałem je na powierzchnię z 4 metrów głębokości uważając na jadowite pióra skrzydlic. I tak po dwudziestu minutach dwie rodziny miały zagwarantowaną świeżą kolację w postaci 8 dorodnych langust.
A propos skrzydlic, to takie ryby mające formę ptaka z rozpostartymi skrzydłami z tą różnicą, że są pod wodą i że na końcu każdego pióra jest wielce trujący kolec z jadem. O dziwo dotychczas skrzydlice spotykaliśmy niezwykle rzadko, ale na Bahama widzimy je za każdym razem. I omijamy.
KANADYJCZYCY – CATHERINE, FRANCK I DZIECI: CAMILLE, THOMAS, LOIC
Zakolegowana kanadyjska rodzina na początku lipca wyruszyła w swoją kilkuletnią podróż. Franck jako dziecko pływał z rodzicami i uczył się korespondencyjnie, a teraz mając trójkę (nie)swoich szkrabów realizuje własne marzenia (cała trójka jest adoptowana). Kupili łódkę na jaką było ich stać, najpierw spróbowali przyzwyczaić się żyć na niej w czasie wakacji na Wielkich Jeziorach aby w końcu wyruszyć w błękitną dal. Pierwszy rok finansowo zapewnia im 80% pensji wypracowany według systemu kanadyjskiego szkolnictwa, potem pozostaną im tylko wpływy z wynajętego domu i z… jakoś to będzie. Było bardzo miło, Moana mimo bariery języka świetnie się bawiła z dużo starszymi od niej dzieciakami, ale my z przyjemnością pożegnaliśmy wieczorem tornado, które przeszło przez naszą Bubu.
Chodząc po mieście dopytywaliśmy się o wielopiętrowe siedziska przygotowane przy głównej ulicy miasta. To do wielkiej parady wszystko przygotowano, odbędzie się w poniedziałek 2 stycznia o 1h00 am czyli o pierwszej w nocy do rana. Dla nas dość smutna wiadomość ze względu na Moanę, jednak potwierdzenie, że parada potrwa do południa poprawiło nam humory.
Tak więc zerwaliśmy się o 7 aby już o ósmej zająć wyśmienite, wypatrzone przypadkiem miejsca i zobaczyć część dzienną parady trwającej właśnie od 8 do 12.
ZARAZ SIĘ ZACZNIE
Trudno jest opisać  wrażenia, każdy widział kiedyś znaną paradę z brazylijskiego Rio de Janeiro, jednak oglądanie tego z bliska wśród śpiewającego tłumu, przy muzyce przechodzących orkiestr i bębniarzy oraz patrząc na arcydzieła ludzkiej wielomiesięcznej pracy i wyobraźni potrzebnej do przygotowania strojów i wielopiętrowych ruchomych dekoracji zapierało dech w piersiach.
STROJE NIE OD PARADY?
Każdy z indywidualnych uczestników lub grup uczestników miał do dekoracji przyczepiony numer, a chodzący wśród parady jurorzy co jakiś czas wrzucali do jeżdżących zamkniętych na kłódki urn swoje oceny, które miały wybrać najlepszych. I nie dziwił nas fakt, że przygotowania do parady trwały nierzadko sześć miesięcy, było to widać.        
JURORZY I DEKORACJE DO OCENY
Kolorowo, ruchomo, głośno i absolutnie bezpiecznie, o to dbała policja i porządkowi – wszyscy się świetnie bawili, byli uprzejmi i serdeczni. Nawet kiedy już wracaliśmy na Bubu, wiele samochodów zatrzymywało się proponując nam podwiezienie. My jednak chcieliśmy się przejść po czterogodzinnym pokazie i tylko podrygiwaniu w miejscu. Wracaliśmy zachwyceni, to rzeczywiście kiedyś trzeba zobaczyć na żywo, czego wszystkim czytającym życzymy.
PARADA
PARADA DALEJ
Zbliża się wieczór, wiatr z północnego-zachodu robi się już północny, znaczy będzie słabł i jutro rano będzie po froncie. Noc pewnie będzie spokojniejsza, kotwica wytrzymała 35 węzłów to przy 20 powinna tym bardziej. Jedyną pozostałością po strachach będzie zimnica trwająca kilka dni, ale temperatura już się nie podniesie do 30 stopni. Zaczęły się dwa najzimniejsze miesiące trzeba będzie więc poszukać lata na południu. Co też uczynimy po jutrzejszych zakupach i praniu w pralni.
Środa 4 styczeń 2012
Idąc na zakupy spotkaliśmy Polaków z Toronto. Przyjechali chcąc wyrwać się na chwilę od rodziny, nic to szczególnego, jesteśmy wszędzie, ale żeby dziewczyna była z sąsiedniej ulicy mojego miasta, to niewiarygodne.
Wracaliśmy z zakupów jak zwykle obładowani. Nie chcemy jeździć taksówkami, każdy moment do chodzenia jest dobry, a zwłaszcza chcemy aby Moana jak najwięcej się ruszała. Wiadomo na łódce głównie ogląda filmy, a zabawy nie są zbyt wyczerpujące fizycznie. Staliśmy na pierwszym skrzyżowaniu kiedy podjechał elegancki 4x4, otworzyło się okienko, a miejscowy z żoną nakazał nam wsiadać no bo się ściemnia i niezbyt dobrze nas widać. Cóż, rozkaz wykonaliśmy i w ten sposób agent ubezpieczeniowy z żoną wylądowali na pomoście przy aneksie pomagając nam nieść zakupy. Chwila miłej rozmowy, na odwiedzenie Bubu i drinka nie mieli jednak czasu. Nad wyraz było to miłe.
POŻEGNANIE NASSAU I SPOTKANI POLACY
Piątek, 6 styczeń 2012
Ruszyliśmy wreszcie z Nassau - kierunek Exumas, perła Bahamów.  To łańcuszek wysepek, a raczej łańcuch bo rozpościera się na długości 200 kilometrów biegnąc z północnego zachodu na południowy wschód. Ich pozycja jeszcze bardziej uatrakcyjnia pływanie, snuje się człowiek po zachodniej ich stronie płytką wodą chroniony od oceanicznej fali i dominujących wschodnich wiatrów. Dopływamy właśnie do pierwszego kotwicowiska, pełni wody, jedzenia, energii w akumulatorach i słońca, bo choć temperatura pozostawia wiele do życzenia i po froncie jest zaledwie 22 stopnie to bezchmurne niebo i płaska jak lustro krystaliczna zimna woda (22,5 st) odpłaca nam to zamarzanie i spanie pod kołdrą.
Sobota, 14 styczeń 2012
Minął ponad tydzień. Odcięci od świata, bez telefonu i Internetu snujemy się od wyspy do wyspy. Niewiele jest do pisania, odwiedziliśmy po drodze jedyną marinę położoną na prywatnej wyspie, drogą i ekskluzywną, ale urody nieprzeciętnej, podobnie jak wyspa na której istniała. Była też prawdziwa asfaltowa droga więc Moana hulała tam na swojej hulajnodze.
ODLOTOWA MARINA NA WYSPIE HIGHBORNE CAY. TU AUTOBUSY OD DAWNA JUŻ NIE KURSUJĄ.
I SAMA WYSPA TEŻ PIĘKNA
Zwiedzamy wyspy korzystając z naszego aneksu, wjeżdżamy w kanały, wewnętrzne słone jeziora. Gramy w dziury, wymyśloną przez nas grę, na plażach o piasku koloru i gramatury mąki, zawsze będąc na nich jedynymi gośćmi. Cieszymy się tym rajem, lato wróciło woda ma już 25 stopni i jest niespotykanej wcześniej przejrzystości, powietrze często 28, a słoneczko będące coraz wyżej zaczęło przypiekać nasze skóry.
NA PLAŻY GRAMY W DZIURY
Zajadamy złowione smakołyki w postaci ryb i langust lub dziwadła typu pająki morskie lub nieznane nam niby langusty zwane po francusku cigale czyli świerszcze, z podobnym do langust jadalnym ogonem, ale bez czułek. Istny prehistoryczny zwierz, trochę ohydny, za to smakowity.
JEMY ZŁOWIONE DZIWADŁA – MORSKIE PAJĄKI I ŚWIERSZCZE
Spotykamy się z załogami zaznajomionych wcześniej łódek, Moana już mówi o niektórych małych załogantach – moje dzieciaki. Cieszymy się z tych jej momentów z innymi dziećmi. Mało ma przecież takich kontaktów.
Pojawił się znów „Vent Fou” poznany w Nassau już z zainstalowanym nowym silnikiem. Były też urodziny Herve z „Maioli” i wieczorne ognisko na plaży z grillowanymi langustami i rybami.
Wtorek, 17 styczeń 2012
Trzeba przyznać, że plaże Bahamów są wyśmienite. Dowód:

PLAŻE?
Na każdej z wysepek jest ich wiele i zawsze udaje nam się znaleźć pustą tylko dla nas. Staramy się raz dziennie pobyć na takiej z dwie godziny. Trochę spacerujemy, czasami jakaś ścieżka widzie nas w głąb lądu lub na szczyt niewielkiego wzniesienia skąd zawsze zachwycamy się widokiem.
PLAŻE I PLAŻE
Moana bawi się w piasku, chodzi po wodzie ciągając aneks lub pływa z maską pokrzykując z radością po zobaczeniu jakiejś ryby. Idylla panie! I jakoś dziwnie nam się taka monotonność nie nudzi.
DALEJ PLAŻE I BURŁACZE
Nie nudzi się też dlatego, że ją sobie urozmaicamy. Nie dalej jak wczoraj przenosząc się na noc z bujającego kotwiczenia na spokojne obok źle odczytaliśmy boję (kolory są odwrotne niż w Europie), a było już szarawo i wylądowaliśmy na mieliźnie mając jedynie 10 cm wody pod łódką. Jakoś przeszliśmy, ale było gorąco. Kotwicę rzuciliśmy przy pięknej plaży mając 30 centymetrów wody pod kilami, tak, że jak wyszedłem z łódki to stałem obok mając wodę do piersi. Według elektroniki byliśmy na dnie odpływu więc tylko ubawiliśmy się taką sytuacją. I nie wiedzieć czemu po godzinie, kiedy było już zupełnie ciemno, zaczęliśmy walić kilami o piaszczyste dno. I tak waliliśmy przez prawie dwie godziny, aż przypływ nas podniósł. Cóż elektronika, elektroniką, a miejscowe opóźnienie robi swoje. Za to noc była piękna i spokojna.
Wieczorami w łaski wróciły Scrabble z codzienną porcją orzeszków ziemnych dla wszystkich, potem Moana je kolację, myje zęby i idzie spać przy akompaniamencie czytanej przez Beatę książeczki. Ja z ulgą wyzwolony od dziecka szykuję kolację, którą pałaszujemy popijając wino i oglądając film. Zadziwiające jakiej wprawy nabraliśmy w komponowaniu naszych zapasów i późniejszego menu. Trzeba przyznać też, że w porównaniu do innych łódek jemy bardzo urozmaicenie, nie za wiele prócz pieczonego chleba podpierając się mąką, która jest głównym składnikiem u innych ciągle piekących ciasta, robiących makarony i pizze. W zasadzie nie ma różnicy w stosunku do normalnego życia w pobliżu sklepu, jedynie jemy dużo więcej wszelakich morskich stworów pierwszej świeżości oczywiście.   
Spać chodzimy dość wcześnie, dziesiąta czy w pół do jedenastej, aby wstać po dziewięciu godzinach snu. Dziwne jak organizm sam wydłużył odpoczynek, kiedyś pracując siedziało się zawsze do wpół do pierwszej, a wstawało po siedmiu godzinach i nie czuło się zmęczenia. Cóż szybkie życie to i regeneracja szybsza. Szybko też nogami do przodu…
A propos nogami. Ponieważ mój zapas tabletek na nadciśnienie jest niewystarczający na próbę postanowiłem brać je co drugi dzień kontrolując oczywiście ciśnienie. Sprawdziłem po pierwszym ominiętym dniu - 130/78, postanowiłem odpuścić następny i znów 130/78. No to zupełnie przestałem je brać. Minęło dziesięć dni i za każdym badaniem mam idealne wyniki. Czyżby rzucenie palenia 10 miesięcy temu przyniosło rezultaty? No i nie przytyłem jak inni. Dbamy o to bez wysiłku. Żadnych ciasteczek, chipsów przegryzek oraz mało chleba, pyrów, mąki. Jedynie wieczorem po posiłku trochę sera i czekolada oraz podwieczorkowe orzeszki. Za to piwa do woli i jakoś lustrzycy brak. Podobnie brak zdrowotnych przypadłości, jedynie jakieś niewielkie rozcięcie, coś tam wbite w stopę i wyjęte igłą. Żadnych nawet katarów mimo ganiania na mokro na zimnym wietrze. Zadziwiające. (To takie zdrowotne informacje dla rodziny)
Wydarzeniem było zwiedzanie świetnie zachowanego wraku dwusilnikowego samolotu przemytników narkotyków. Trochę już obrośnięty koralem był siedzibą tak wielu ryb, że postanowiłem koło niego zapolować. Ryb było wszędzie pełno do czasu kiedy pojawiłem się z kuszą. Wszystkie się natychmiast schowały, zapewne nie byłem pierwszym z takim pomysłem. Nawet ryby się uczą. Dowodem na to było przepłynięcie przez Exumas Parc, w którym od dawna obowiązuje zakaz polowań. Tam wielkie sztuki podpływały do nas zaciekawione nic sobie nie robiąc z naszej obecności, a langusty wychodziły z dziur aby na nas popatrzeć z bliska i zagrać nam na czółkach jak na nosie. Oczywiście ręce świerzbiły, byliśmy sami, ale oczywiście jesteśmy za zachowaniem takich miejsc dla potomnych no i umożliwiających stworom swobodną regenerację gatunku.

WRAK SAMOLOTU
Od czasu restauracji w Nassau oraz pobranej nauki zdzierania z nich skóry jemy conche (koncze) na surowo w sałacie, lub pieczone na grillu po natychmiastowym obróceniu. Wczoraj zrobiliśmy je po raz pierwszy a la krewetki w oliwie, czosnku i pietruszce. No cud to był. Trochę byliśmy już zniesmaczeni konchami gotowanymi, które mają wtedy specyficzny, dość mocny smak. Jednak jedzenie ich na surowo dało zupełnie nowy wymiar tym wielkim muszlowym ślimakom i wróciły one do naszego menu również w marynowanej postaci.
SYMBOL BAHAMAS – WSZYSCY JEDZĄ KONCZE CZYLI SKRZYDŁOWCE OLBRZYMIE
Dotarliśmy do emblematu Bahama, co to zawsze na widokówkach się pokazuje. Jako że to miejsce parkowe kotwiczenie nie jest dozwolone więc wiele jachtów miotało się na płatnych parkowych bojach. My z Vent Fou zakotwiczyliśmy dalej dopływając milę aneksem do budynku Dyrekcji Parku. Jest na tej wyspie szczyt o wysokości … 16 metrów zwany Boo Boo Hill czyli czytane BuBu jak nasza łódka. Żeglarze odwiedzający to miejsce pozostawiają na nim deseczki z nazwami łódek, datami, taka fontanna co to się pieniążek wrzuca. My też nie omieszkaliśmy zachować tradycję, ale z braku deseczki podwiesiliśmy do czyjejś naszą blaszkę z piwa.
POZOSTAWIAMY NASZ ŚLAD NA SZCZYCIE BOO BOO HILL
Od strony oceanu fala jest wielka i uderzając w skaliste w tym miejscu nabrzeże wpycha się w różne szczeliny wyskakując w postaci fontann w najbardziej nieoczekiwanych miejscach. Niekiedy woda nie wyskakuje tylko z dziury wydobywa się podmuch powietrza, nawet takiej mocy, że wrzucony do niej kamień wylatuje w powietrze.
URYWA WŁOSY I NADYMA GACIE
Zwiedzanie wielkich wewnętrznych rozlewisk to zawsze przygoda. Trzeba koniecznie zwracać uwagę na pływy sięgające tu metra, aby nie dać złapać się zbyt niską woda i nie taszczyć aneksu po piachu. Oczywiście pływy tego typu powodują bardzo silne prądy w przejściach między wyspami a głębią oceanu. Niekiedy płynąc aneksem z połową mocy stoimy w miejscu. Odwiedziny plaż od strony oceanu to też odwiedziny śmietnika naszej cywilizacji. Wszystko co pływa, a co spłynęło rzekami lub zostało zabrane z brzegu lub łódek przez wiatr trafia z falą na brzeg. Tam w parku zbiera się to czasami na kupy, ale to syzyfowa praca.
PIĘKNE WEWNĘTRZNE LAGUNY I ŚMIETNIK ŚWIATA OD STRONY OCEANU
Ponad dziesięć dni od Nassau i od ostatniego znaku życia danego rodzinie.  Tyleż samo od ostatnich zakupów, więc niewiele pozostało w lodówce. Jeszcze mamy w zamrażarce jagnięcinę i włoskie ostre kiełbaski, steki i pałki kurze, ale zaczyna brakować świeżych warzyw. Dni są podobne jedne do drugich, czyli plaża, pływanie, plaża, pływanie, itd…
Stałam się samotnikiem w pewnym sensie. Jak przypomnę sobie naszą przyjaźń z Harmoony, Nelly i Francois, to mam czkawkę, dzisiaj nie wyobrażam sobie aż takiego uzależnienia trasy, wieczorów, dni spędzanych razem.
Tutaj terytorium jest absolutnie okupowane przez Kanadyjczyków z Quebeku. W zasadzie, wszystkie napotkane jachty mają kanadyjską flagę i są francuskojęzyczne. Nie sposób więc nie zagaić z jednymi lub drugimi. Poznajemy więc ludzi z różnych statków, rozmawiamy, nasze dzieci bawią się razem. Jest fajnie, a na dodatek dzięki temu udaje nam się uzyskać ciekawe informacje, mapy i wskazówki dotyczące pływania po tym bardzo skomplikowanym bahamskim terytorium. Jeśli Informacje są tym korzystnym „za”, to takie znajomości jak na mój gust bywają uciążliwe. Najczęściej ludzie ci mają wielkie zapotrzebowanie na wspólne z innymi spędzanie czasu przy posiłkach. Zapraszają się w południe, na kawę, a nawet wieczorem. Ja (a nawet my), jak już pisałam powyżej preferujemy te momenty spędzać w naszym własnym sosie. Lawirujemy więc między odmawianiem zaproszeń, a przez to samo ograniczamy do minimum konieczność zapraszania ludzi do nas w ramach rewanżu. Momenty spędzane razem z nimi na plaży lub na wycieczkach zupełnie nam wystarczają.
Lubię naszą samotność, dążenie ścieżkami, które sami wytyczamy, zaczynam się dławić jak musimy cokolwiek uzależniać od innych. Dla przykładu, kilka dni temu byliśmy gotowi na eksplorację korala od strony Atlantyku już wczesnym popołudniem (była wyjątkowa pogoda – zero wiatru i płaskie morze, co zdarza się nie lada rzadko), ale czekanie na kompanów zajęło nam półtorej godziny. Zrobiło się za późno i za zimno, żeby eksplorować korale, bo już barrakudy i inne drapieżniki szykowały się do polowania na nas.
PŁYNIEMY RAZEM Z VENT FOU I LATAJĄCYMI DZIEĆMI
Przypomniało mi się pewnego ranka jak inaczej funkcjonowałam onegdaj. Jak na Mazurach, po których corocznie pływałam wraz z moim byłym mężem, czaiłam się głównie na miejsca „cywilizowane”, jak wtedy  dążyłam głównie do tego by dobić do brzegu, skąd było dojście do miasta i udać się do knajpy, bilard klubu, dyskoteki. Cóż byłam młoda…. Teraz rajcują mnie miejsca samotne i dzikie. Chyba się po prostu zdążyłam wyszaleć, a może obcowanie z ukochanym starszym ode mnie bądź co bądź 15 lat spowodowało przedwczesną ochotę na spokój i ciszę. Co oczywiście nie znaczy, że nie czuję się nadal 20-letnią młódką. Tylko inaczej.
Zadziwiają mnie czasami mistyczne uczucia jakie rodzą się nagle do naszego statku. Czasami, kiedy jest już czarna noc, wychodzę na wiatr, głaszczę kopułę i mam wrażenie, że ta żelkotowa skóra poddaje się moim dłoniom jak kocie futro. I mruczy. Jest niezawodna, super funkcjonalna (co jeszcze bardziej sobie uświadamiamy po wizytach na innych, jednokadłubowych statkach), szybka, no i po prostu miła dla oka. Bardzo kochamy naszą Bubu, a myśl o zbliżającym się momencie jej sprzedaży napełnia mnie strachem, przeczuciem, że będę bardzo za nią tęsknić.
PLAŻOWE ZWIERZĄTKA
Miło jest obserwować zainteresowanie Moany fauną i florą. Potrafi długie chwile spędzać sama nie tylko na zabawie, ale również na obserwowaniu jaszczurek czy mrówek. A my na obserwowaniu jej rozwoju. Satyra w krótkich majteczkach:

BEATA i MOANA WIECZOREM W ŁAZIENCE (ja słucham)
M: mamo, jak długo trzeba myć te zęby?
B: trzy wierszyki, to zaczynamy: wlazł kotek na płotek i mruga, a wiesz Moana, że mogą być też trzy zdrowaśki.
M: ?
B: zdrowaś Mario, łaskiś pełna ………, hm, wlazł kotek na płotek i mruga.
BEATA I MOANA PATRZĄC NA REKINA
M: mamo, mamo, rekin!
B: rzeczywiście, trzeba pójść popływać aby zrobić zdjęcie, ale sama się boję
M: to ja pójdę z tobą i będę cię pilnować?
B: a jak mnie zje?
M: to obciach będzie! (pierwszy raz słyszymy to słowo z jej ust)
DARU I MOANA W SKLEPIE
M: tato, loda
D: idź szukaj orzeszków bo już nie ma
M: dobdźe
D: znalazłaś?
M: nie, pójdę zapytać się pani (i znika)
M: (wróciła) zapytałam się
D: ale jak, przecież pani nie mówi po polsku?
M: no po zagranicznemu: djribiwsnv, kdejncvidio, jfsuc, orzeszki?     

WYCIECZKI W GŁĄB I ZJADANY NA KUBIE FUTRZAK
Coraz częściej spotykamy rekiny. Są to niegroźne rekiny zwane po francusku nourrices, żerujące jak hieny w portach czekając na odpadki. Jednak spotkanie w wodzie, zwłaszcza w czasie polowania z kuszą kiedy krew jest w wodzie, za każdym rekinem może być niebezpieczne. Moje dzisiejsze face a face zmusiło mnie do zaprzestania prób zdobycia kolacji.   
PIERWSZE SPOTKANIE Z REKINEM I SJESTA ZAKOCHANYCH
Piątek, 20 styczeń 2012
Wyszliśmy właśnie ze Staniel Cay i małego miasteczka z pasem startowym i dwoma sklepami. Znów odbudowaliśmy zapasy, głównie warzywno-owocowe, jako że zamrażarka ciągle jest pełna z powodu zbyt wielkiej ilości upolowanych i zjedzonych morskich stworów.
NIEGROŹNE REKINY I PIĘKNA MARINA NA  SAMPSON CAY
Nie dalej jak wczoraj na kolację było cudowne spaghetti z morskich ślimaków w sosie pomidorowo-cukiniowo-squashowym (squash po angielsku – po polsku nie wiemy, coś z rodziny cukinio-kabaczkowatych).
Zaopatrzenie w takich wyspowych sklepikach zależy od dnia, im bliżej po dostawie (w środy) tym więcej jest w sklepie. Generalnie było niezłe, nie było tylko zielonych ogórków i grapefruitów.
Miejsce słynie z filmu o 007 czyli Jamesie Bondzie z odcinka o nieznanej nam polskiej nazwie, w oryginale „Thunderball” czyli kulisty piorun w tłumaczeniu. Zwiedziliśmy oczywiście miejsce z filmu, którym jest nieprzeciętnej urody podwodna grota dostępna przy odpływie.
ZJĘCIE JAK Z JAMESA BONDA
Grota była przepiękna, oświetlona od góry dziurą w „suficie” i wieloma podwodnymi przejściami łączącymi ją z jasnym zewnętrzem. Zachwyca nad i pod wodą, zasiedlona jest bowiem setkami kolorowych ryb świetnie widzianych dzięki wspomnianemu słonecznemu światłu wpadającemu spod wody.
JAK PRZYSTAŁO, BUBU W KADRZE FILMOWYM PRZY GROCIE 007
Dziś rano pojechaliśmy jak zwykle na plażę, aby z niej zrobić pieszą wycieczkę klifami od strony oceanu. Moana tym razem dzielnie przeszła całą trzykilometrową pagórkowatą pętlę nie marudząc zbyt wiele. Morska bryza - zapowiedź pasatów, szum fal rozbijających się o skalne półki, horyzont bez granic oświetlony słońcem to znów chwile bezgranicznego szczęścia, jakich doznajemy tu wiele zachwyceni tak urodą krajobrazów jak i samotnością wśród natury.
Wracając spotkaliśmy załogę „Maloya” wypływającą właśnie z groty, a że nasza łódka była obok zjedliśmy u nas wspólny lunch. Kiedy my rozmawialiśmy popijając już kawę, trzy dziewczynki szalały na trampolinie i widać było, że Moana nauczyła się obserwując starsze dzieci z „Vent Fou” wieść prym, wieszała się więc na linie, właziła na kopułę i dach, aż w końcu zaprosiła je do swojego dużego pokoju aby pokazać zabawki.
Pożegnaliśmy gości i podnieśliśmy kotwicę aby z dość niewygodnego i hałaśliwego kotwicowiska przy grocie popłynąć dalej na południe do Black Point. Kotwicowisko dało nam się we znaki głównie w nocy, zmienne prądy kręciły Bubu, kotwica często była za łódką, a jej łańcuch szorował o dno kadłubów budząc nas.
Kiedy niezbyt odległe miasteczko na sąsiedniej wyspie było już dobrze widoczne ukazał nam się las masztów. Black Point jest końcowym punktem dla wielu, którzy tu albo zawracają, albo wychodzą na ocean nie mogąc płynąć dalej na południe zachodnią stroną wysp z powodu zbyt płytkiej wody wahającej się od 1,5 do 2,5 metra.
Tu właśnie zawracali poznani Polacy, Maciek i Leszek, starsi panowie mieszkający na Florydzie, którzy wyrwali się od niepływających łódką żon na męską wycieczkę. Poznaliśmy się na przystani, witając ich po polsku kiedy wsiadali do aneksu o nazwie Maciejka. Popłynęliśmy później razem aneksem do „Zatoki Świń”, miejsca gdzie na plaży i w wodzie buszują dzikie świnie i zawitaliśmy do nich na herbatkę z rumową wkładką.
PŁYWAJĄCA ŚWINIA
Oczywiście mimo krótkiej wizyty rozmowom nie było końca, a opowieść Maćka o nielegalnym przekroczeniu granicy amerykańskiej z Meksyku do USA z żoną przenosząc dzieci przez Rio Grande była niesamowita.
Wracając do wątku, widząc las masztów w oddali skręciliśmy raptownie o 90 stopni na wschód i po pół godzinie klucząc wśród mielizn znaleźliśmy się w pustej zatoczce z plażą i skalistym klifem aby tu samotnie spędzić wieczór i noc. Tak lubimy.
Niedziela, 22 styczeń 2012
W zatoce spędziliśmy samotne dwie noce. Wdrapaliśmy się na klify aby popatrzeć na okolicę i Bubu z góry. Na plaży robiliśmy to co zwykle, z tą różnicą, że była zamieszkana przez iguany, które zapewne dokarmiane, pojawiły się natychmiast kiedy zobaczyły nas zbliżających się aneksem do niej i podchodziły na zbyt bliską jak dla mnie odległość. A wie to człowiek co zrobi taki mały smokopodobny zwierz. Oczywiście Moana z początku uciekała przed nimi, aby po chwili, już przyzwyczajona, z zaciekawieniem im się przyglądać z bardzo bliska.
KRÓLESTWO IGUAN
Rano upolowałem z trudem dwie ryby. Mało ich było generalnie, a te, które się trafiały chowały się natychmiast w koralowe zakamarki i nijak nie dało się ich stamtąd wywabić.
Drugie, popołudniowe łowieckie podejście było lepsze i ciekawsze. Dość szybko trafiłem małego Schoolmastera z rodziny Snapperów, aby po chwili dojrzeć na głębszej wodzie ławicę Bar Jacków. Pierwszy trafiony wyzwolił się od strzały i uciekł krwawiąc, a kiedy naciągałem gumę aby móc oddać nowy strzał kątem oka dostrzegliśmy rekina. Był niewielki, z półtora metra, jednak wiemy, że do największej ilości wypadków z rekinami dochodzi właśnie w czasie polowań, kiedy to krew jest w wodzie i rekiny dostają szału.
IMPONUJĄCA PŁASZCZKA (2 metry rozpiętości)
Inne zwierzęta z rodziny rekinowatych też się pojawiły, mowa o płaszczkach, tu błękitnych i nieprzeciętnie wielkich, mających dwa metry rozpiętości, napawających nas respektem. Trzymając się aneksu dostrzegłem trafioną rybę, wokół której kręciły się inne wielkie Bar Jacki. Poprawiłem strzał i po chwili kolacja znalazła się w aneksie, wraz ze mną nie chcącym być kolacją dla kogoś innego.         
Jest coś czego nie rozumiemy. Podnieśliśmy kotwicę i milę dalej znaleźliśmy następną plażę i klify jeszcze piękniejsze niż te poprzednie i równie puste. Decyzja była natychmiastowa, kotwica w dół i znów spędziliśmy dobę w samotności przy bezkresnej plaży. I tego właśnie nie rozumiemy, widzimy na horyzoncie dziesiątki jachtów płynących od jednego wielkiego kotwicowiska do drugiego gdzie spędzają czas w hałasie aneksów, z widokiem głównie na sąsiednie łódki. Czemu?
NASZE SAMOTNE CUDA – TEN PUNKT DALEKO NA SKALE TO GNIAZDO
Wycieczka na klif była niespodzianką. Widoczna z dołu piramida na szczycie okazała się nie kupą kamieni ułożonych przez turystów tylko olbrzymim gniazdem orłopodobnej pary wielkich ptaków. Mimo, że nie zbliżaliśmy się zbyt blisko, zdenerwowane naszą obecnością podlatywały do nas z krzykiem próbując nas odpędzić.
ORŁOPODOBNE
Na plaży bezczelne iguany wchodziły nam prawie na koc, ale miło było leżeć i obserwować z tak bliska te przedpotopowe stwory. Objazd okolicy aneksem nie przyniósł łowczych rezultatów, jedynie 48 wielkich ślimaczych muszli wylądowało w worku podwieszonym na dobę przy Bubu (w celu wyczyszczenia się ze śluzu i odchodów). Znów zrobimy z nimi kluseczki i zalewę octowo-oliwną. Mniam.

Komentarze